Ostrza chwały

Stoję spanikowany na wysokości dziesiątego piętra. Za chwilę zjadę lodową rynną na tępych hokejówkach, aby dodać sobie odwagi wspominam obowiązującą w tym obowiązującą w tym sporcie zasadę: wywrócić się to nie wstyd, wstyd to posr... się ze strachu

hokej

Skaczę w lodową przepaść z 35–metrowej wieży startowej. Załatwię to jak Polak – zabiję się, ale z honorem. Nachylenie rampy startowej – 68 procent! Sympatyczniejsze wrażenie robi nawet zapadnia na szafocie. Pode mną zbiera się kilkadziesiąt tysięcy widzów. Będą oglądać mój koniec na telebimach. Obok mnie trzech psycholi. Jeśli się wywalę na pierwszej przeszkodzie, któryś z nich na pewno przerżnie mi gardło  łyżwą. Ci najlepsi na świecie spece od hokeja oraz ekstremalnej jazdy na nartach i snowboardzie wiedzą, jak to się robi. Hooop! A jednak. Gdy pędzę na złamanie karku, wybija mnie w powietrze i ląduję na pośladkach, tyłem do kierunku jazdy. Podnoszę się i jadę dalej. Pierwsze sto metrów mam za sobą. Przed sobą jeszcze trzysta.

FAWORYT
Park Olimpijski w Monachium. Zawody z cyklu mistrzostw świata Red Bull Crashed Ice. Brytyjski dziennik „Independent” napisał, że to „sport nowego tysiąclecia”. Może. Na pewno jest cholernie niebezpieczny. Zasady są proste– ciasną lodową rynną o długości kilkuset metrów, pełną muld, hopek, szykan, ramp i wiraży, zjeżdża czterech zawodników w hokejowym rynsztunku. Wygrywa najszybszy i najtwardszy. Kontakt fizyczny jest jak najbardziej dozwolony. Prędkości w crashed ice dochodzą nawet do 70 km/h! Żeby dopełnić tego koszmaru, wspomnę jeszcze,  że ostatni raz miałem łyżwy na nogach jakieś 15 lat temu. Ale dwie rzeczy stawiają mnie chyba w gronie faworytów – gen fantazji oraz ułańska... dupa. Nie do zdarcia.

PSYCHOZA
Jeszcze przed treningami sympatyczny niemiecki hokeista Philip Auerswald (28 l.), jeden ze startujących, próbuje mnie nastraszyć. – Jedziesz zawsze w towarzystwie trzech doświadczonych łamignatów. Każdy z nich będzie chciał cię przewrócić. Będą ciągnąć cię za koszulkę i młócić łokciami. Tak długo, aż wyrżniesz o bandę. Tu nie ma przebacz! I kogo on chce przerazić w ten sposób?! Fana LKS–u Gamów?! Markus Jocher, też profesjonalny hokeista, również nie szczędzi mi brutalnej prawdy o crashed ice. – Podczas kilku godzin treningów na tym torze poobijałem się bardziej niż w ciągu 15 lat wyczynowej gry w hokeja. Hokej jest coraz bardziej miękki. Hardkor jest tu – oświadcza 191–centymetrowy napastnik drużyny Straubing Tigers. Ostrzał artyleryjski trwa dalej. – Startuję w tych zawodach od 2007 r. Osiem razy łamałem sobie kości i wybiłem pół zęba – podlicza swoje kontuzje Auerswald. Z kolei Martin Niefnecker, który jest hokeistą od 6. roku życia, do tej pory w Red Bull Crashed Ice zaliczył złamanie stopy, dwukrotne złamanie nosa i pięciokrotne wybicie przednich zębów.Ta wyliczanka prawie mnie wykańcza. Już chcę rezygnować, ale na szczęście ożywa we mnie duch husarzy króla Sobieskiego, który pyta: „Co, kurwa, ty nie dasz rady?! Ty?!”. Sami rozumiecie – nie mogę się wycofać po czymś takim.

DUSZENIE
Przed pierwszym zjazdem niemieccy organizatorzy dają mi do podpisania papiery, że nie biorą absolutnie żadnej odpowiedzialności za moje zdrowie i życie. Kein Problem. Dostaję też od nich kompletny strój hokeisty – kask ze stalową przyłbicą i ochraniaczem brody, zbroję na klatkę piersiową, ramiona i plecy, ochraniacz kręgosłupa, ochraniacze na łokcie i przedramiona, nakolanniki i nagolenniki, rękawice, spodenki oraz... protektor na genitalia. Czuję się obrażony! Po co mi taki protektor?! Jednak niemieccy „BHP–owcy” nie zamierzają robić wyjątków. Kolejnych instrukcji udziela mi, uf!, rodak. Jakub Owczarek jest architektem i hokeistą oraz jedynym Polakiem regularnie startującym w Red Bull Crashed Ice. A ja będę jedynym oprócz niego przedstawicielem naszego kraju, który przejedzie tę morderczą rynnę. – Nie myśl o tym, że możesz się zabić. Nigdy nie upadaj do tyłu. Na nogach – jak najniżej. Duś wyskoki na skoczniach i muldach, zyskasz cenne ułamki sekund – fachowo instruuje Kuba. Jednak mimo tej pomocy moje próbne przejazdy nie są, mówiąc łagodnie, najszybsze na świecie. Powiem szczerze– są też dodatkowo bardzo bolesne, a nawet  żałosne, gdyż usuwam się przed mknącymi z prędkością ponaddźwiękowa profi i zjeżdżam często na tyłku albo brzuchu. Zastanawiam się, dlaczego idzie mi tak słabo i wreszcie znajduję przyczynę – mam tępe łyżwy. Niemcy nie naostrzyli mi sprzętu! Spisek! Proszę państwa, biją mnie Niemcy! Ratujcie, jeśli jesteście Polakami! Mój solenny protest zostaje na szczęście uwzględniony i do kolejnych przejazdów, obserwowanych przez coraz większą liczbę kibiców, przystępuję w sprzęcie ostrym jak żyletki Solingen. Znów liczę na dostanie się do grona faworytów. Klepię pacierz pod adresem patrona husarii oraz szwoleżerii i tak umocniony wdrapuję się na 35–metrowy szafot. Hooop!

BRAWO
Przede mną jeszcze 300 metrów zjazdu. Trzeszczą mi wszystkie stawy. Mulda. Bęc! Ląduję na tyłku. Po 10 sekundach stoję i już mknę. Skocznia. Bach! Walę w bandę. Nic to! Znowu pędzę. Szykana! Łup! Połowa trasy. 180 stopni ostro w lewo. Siła odśrodkowa prawie wyrzuca mnie z  łyżew. Jeszcze 100 metrów. Oczywiście na tyłku. Nie widzę rywali. Hurra! Wyprzedziłem ich. Szkoda, że nie można tu dublować. Ostatni wiraż. Jawohl! Widzę metę. Na jej linii – wysoki próg. Betka! Jaki czas, jaki czas!? Wygrałem? Linię mety pokonuję na tyłku. Rozumiecie, ten wysoki próg... Niemiecki spisek. Podnoszę ręce w geście triumfu. Wiwat na trybunach. Patrzę na zegar. No, no! Aż 60 sekund przewagi. Brawo! Ale za... Zaaaraz! Czy to znaczy, że przyjechałem 60 sekund za zwycięzcą? I nikogo nie wyprzedziłem? Ile? Najlepsi przejeżdżają ten tor w oko-
licach 40 sekund!?

EUFORIA
Prawda mnie zabija – mam jeden z najgorszych przejazdów w historii tej dyscypliny. Ale inna prawda dodaje mi skrzydeł – jestem jedynym na świecie polskim dziennikarzem, który przejechał trasę najbardziej niebezpiecznych zawodów świata – Red Bull Crushed Ice. Nie żałuję nagrody, która wynosi tu symboliczne 3 tys.euro. Nie żałuję siniaków. Nie żałuję wstrząsu mózgu. Pełną satysfakcję daje mi to, że czuję się niemal, jakbym dołączył do elitarnej grupy stu profesjonalnych atletów z 21 krajów startujących w tym widowisku. A do euforii doprowadza mnie już myśl, że z nich wszystkich ja mam najtwardszy tyłek. Boże, pobłogosław!


Dodał(a): Michał Jośko Wtorek 04.10.2011