Bez przebaczenia

Wszystkie chwyty dozwolone? Tak, bo w końcu to nie jest boks czy zapasy. To jest vale tudo

vale tudo

Sala treningowa w warszawskiej Gwardii. Trening zawodników vale tudo. Przede mną mój sparingpartner Adam. Mam nad nim kilka kilogramów przewagi. Dobrze, za chwilę będzie mnie błagał o litość. Błyskawicznie ruszamy na siebie. Chwycę go w pasie, tak jak mnie tego uczyli na zapasach... Chwycę? Zanim o tym pomyślałem, leżę na ziemi. Na jeden z łokci mam założoną potężną dźwignię – boli jak cholera. W dodatku facet ściska moją szyję. Zaczynam się dusić. Poddaję się. A jeszcze kilka minut temu nalegałem na możliwość wymiany ciosów w trakcie walki. Moja śliczna buzia wyglądałaby teraz jak bitka wołowa...

Uliczna wszechstronność

 

– Wschodnie style walki często nie sprawdzają się na ulicy, a techniki wojskowe są bardziej efektowne niż skuteczne. Zainteresuj się raczej brazylijskim vale tudo – radzi mi Robert. Nie sądziłem, że coś takiego usłyszę od posiadacza czarnego pasa karate... Wszak jakieś dźwignie i duszenia nie zastąpią krwawych uderzeń i kopnięć! Namawia mnie do samobójstwa?!  – O uderzeniach nie zapominamy, ale wbrew pozorom w realnej walce skuteczniejsze są właśnie dźwignie i duszenia oraz wszechstronność – uspokaja mnie Mirek Okniński, trener i założyciel pierwszej polskiej akademii vale tudo, organizator słynnych już walk w klatce. – Karate i krav maga są świetne, póki nie trafisz na przeciwnika  wyższego i silniejszego. Z takim wymiana ciosów w pionie to samobójstwo. Wtedy najlepiej zejść do parteru, by zniwelować fizyczną przewagę rywala. Tak w skrócie wygląda najskuteczniejsza strategia walki na ulicy. Vale tudo (po portugalsku– wszystko wolno) to– upraszczając– połączenie brazylijskiej wersji jiu–jitsu, zapasów i boksu tajskiego. A więc– dwie techniki typowo chwytane, nastawione na walkę w parterze plus brutalny protoplasta kick boxingu, w którym można uderzać łokciami i kolanami. – Pewne ograniczenia oczywiście są. W zasadzie nie wolno gryźć, tłuc w jądra, oczy i kręgosłup, bić głową i łokciem – wylicza Jarek, czołowy polski zawodnik vale tudo. – Ale przed walką można umówić się, że wolno uderzać w krocze i pchać palce do oczu.

Krwawy sport

Gdy vale tudo po raz pierwszy zaistniało na zawodach NHB (no holds barred – wszystkie chwyty dozwolone), gdzie walczy się brutalnie wszelkimi technikami, specjaliści stwierdzili, że „od tej pory nic nie będzie już takie samo”. „Brazylijscy chwytacze” seryjnie wygrywają te konkursy. Chętnie powalczyliby z najsłynniejszymi postaciami karate, zapasów, kick boxingu czy boksu. Ci jednak są ostrożni. Roy Jones jr., wielka gwiazda ringu, odrzucił propozycję walki z Ralphem Gracie, czołowym zawodnikiem vale tudo, choć miał dostać milion dolarów za wyjście na ring oraz milion za każdą minutę, którą wytrzyma. Mike Tyson z kolei przestraszył się innego przedstawiciela rodziny Gracie – Ricksona. W Polsce nie jest inaczej.  – Wielokrotnie proponowałem pojedynek Przemysławowi Salecie. Bez odzewu – śmieje się Mirek Okniński.

Najlepsi z najlepszych

Sobotnie popołudnie 25 października br. Drugi etap eliminacji mistrzostw vale tudo. Ponad trzysta osób w sali zapaśniczej warszawskiej Legii głośno dopinguje zawodników wchodzących dwójkami do stalowej klatki. – Tutaj nie ma żadnej ściemy, każdy walczy z każdym, będzie jatka – cieszy się elegancki czterdziestolatek. Nie on jeden ma wypieki na twarzy. Starcia dwunastu najlepszych zawodników to naprawdę potężna dawka adrenaliny. Teoretycznie dwie rundy po pięć minut – ale pojedynki często kończą się przed czasem. Kolejne starcie. Dwóch mężczyzn zamkniętych w stalowej klatce doskakuje do siebie. Serie ciosów i morderczych kopnięć to wstęp. Za chwilę przeciwnicy schodzą do parteru, gdzie walka jest jeszcze bardziej zaciekła. I choć każdy zawodnik zmierza do założenia kończącej dźwigni, po drodze zadaje dziesiątki brutalnych ciosów pięścią w twarz, a nawet kopie leżącego. Jak to na ulicy. – Dziś wszyscy zawodnicy, chociaż często wyglądają, jakby potrącił ich pociąg, opuścili klatkę o własnych siłach – mówi jakiś zawiedziony widz. – Dla laika to chaotyczna i superbrutalna wymiana razów, ale wierz mi – dużo w niej techniki i starannie przemyślanej strategii – twierdzi, ciężko dysząc po walce, jeden z zawodników. Właśnie dostał się do grudniowych finałów – ostatecznej konfrontacji najlepszych z najlepszych. – Podkreślam, chociaż wielu osobom te starcia przypominają „chuligankę”, że jest to stosunkowo mało kontuzyjny sport z precyzyjnie określonymi regułami – zaznacza Mirek Okniński, organizator i główny sędzia warszawskich zawodów. Wierzę, bo muszę...

Klatka prawdy

– Mogę się założyć, że każdy zwolennik boksu albo krav magi powie o swoim stylu, że jest najskuteczniejszy na świecie – podjudzam. Okniński uśmiecha się ironicznie. – Jasne, że powiedzą. Ale wystarczy rozpocząć walkę i od razu widać, jak to działa – mówi z przekonaniem. Za największy sprawdzian uznawane są właśnie walki w stalowej klatce. – Zapraszamy do niej także mistrzów innych sztuk walki i uczymy pokory– śmieje się Mirek. – Widzisz,  mordercze techniki bazujące na szybkim, bezlitosnym uszkodzeniu przeciwnika mają tę wadę, że na treningu trudno w pełni je przetestować. Jak opanować np. zmiażdżenie przeciwnikowi grdyki, skoro tylko markujesz taki cios? – Zdecydowanie wolę przeciwnika poddusić, niż łamać mu szczękę – dodaje Jarek. Ta sama zasada dotyczy starć na ulicy. Zwłaszcza jeżeli przeciwnik jest pijany lub naćpany, bo na takim ciosy często nie robią wrażenia.

Rozgrzewka

– Dosyć teorii. Przyjdź jutro na trening – zarządza Mirek. Już podczas rozgrzewki wylewam więcej potu niż nasi żołnierze na irackiej pustyni. Potem przystępuję do walki z Adamem. Bardzo krótkiej walki... – Masz ochotę na jeszcze? – zawodnicy mają niezły ubaw, widząc, że ledwo podnoszę się z ziemi. Pewnie, że mam! Teraz tak łatwo mu nie pójdzie! Choć udaje mi się chwilę poszamotać, drugie starcie kończy się jeszcze boleśniej. Adam bez problemu „składa” mnie jak origami. Stawy mi trzeszczą. Runda trzecia – po zejściu do parteru jestem na górze. Łapię ręce przeciwnika, teraz wystarczy efektowne duszenie i walka jest moja! – No to zobacz! – Adam wykonuje szybki ruch biodrami. Nie tylko wyśliznał się z pozornie beznadziejnej sytuacji, ale przechodzi do kontrataku, dusi mnie udami. Brak tlenu sprawia, że widzę tunel...Znów przegrałem.

Wyjście z twarzą

Nie trwało to nawet kwadransa, a czuję, jakbym przebiegł maraton. W vale tudo postępy przychodzą stosunkowo szybko, ale wymaga to ciężkiej pracy. – Panuje głupia opinia, że treningi ściągają przestępców, którzy uczą się, jak obijać twarze ludziom na osiedlu – mówi Mirek. – Ale dresiarz, o ile nie wybierze po prostu kija bejsbolowego, zamiast trenować, nafaszeruje się raczej sterydami, to łatwiejsze – kończy. W akademii Mirka trenują między innymi studenci, informatycy i policjanci. Są żołnierze GROM–u, profesor uniwersytetu i chirurg naczyniowy. Czas do domu. Przeraża mnie wizja jutrzejszych „zakwasów” i bólu ścięgien, które dostały niezły wycisk. Przynajmniej twarz mam całą. – Co, ci z vale tudo pokulali cię trochę? – mijany na korytarzu zapaśnik nie może sobie darować drwin. – Oj, widać, że jesteś nowy. Tutaj już nikt nie chce z nimi sparować.


Dodał(a): Michał Jośko Środa 17.08.2011