Życie furią pisane. Niesamowite historie Tysona Fury'ego

W 2015 roku pokonał Władimira Kliczkę i skończył jego dominację w wadze ciężkiej. Miał wtedy wszystko – sukcesy, kochającą rodzinę i wszystkie dobra materialne, jakich regularny człowiek nie jest w stanie wykorzystać na swoje potrzeby. Jednak alkohol, narkotyki i tłumiona nimi depresja doprowadziła go do tego, że rozpędził swoje nowe Ferrari do 250 km/h po to, by roztrzaskać się na moście.
fury-otw.jpg

„Spojrzałem przed siebie i dostrzegłem most. To był mój cel, koniec mojej podróży. Silnik ferrari z rykiem ponownie obudził się do życia. To miał być ostatni dźwięk, jaki usłyszę. Za kilka sekund w mojej głowie miał zapanować spokój, a wszystkie przekrzykujące się w niej głosy – wreszcie zamilknąć. Wcisnąłem gaz do dechy. Zaraz będzie koniec”.

12 lutego nakładem wydawnictwa SQN ukazała się autobiografia „Tyson Fury. Bez maski”. Jak to bywa u bokserów – historia nazwanego na cześć Mike’a Tysona Brytyjczyka jest ciężka, zawiła, ale w tym wypadku szokująco szczera. Jeden z najlepszych pięściarzy świata opowiada wprost, jak wielokrotnie chciał popełnić samobójstwo. I to mimo tego, że własnymi siłami wspiął się na szczyt. Również mimo tego, że teoretycznie powinien nie przeżyć już swoich narodzin.



Dziś trudno uwierzyć, ale „Króla Cyganów” w pierwszym dniu życia ważył 450 g – nieco więcej niż dwa iPhone’y, a jego szanse na przetrwanie kolejnej doby lekarze ocenili na 1%. Jako nastolatek mierzył już dwa metry, a parę miesięcy po walce z Kliczką dobił do 180 kg tłuszczu podlewanego alkoholem i napędzanego nielegalnymi substancjami. Jego historia z pewnością posłuży kiedyś za scenariusz filmowy, jednak póki co warto przeczytać jego autobiografię, bo nokautuje w wielu miejscach.

Kilka ciekawych fragmentów przytaczamy poniżej:

POJEDYNEK Z WŁADIMIREM KLICZKĄ
Około 20 z nas (mój kuzyn Andy może to wszystko potwierdzić) poszło pewnego razu do sauny. Jeden ze starych amerykańskich trenerów, który pracował z Władimirem, powiedział mi: „Jak zapewne wiesz, Władimir jest Królem Sauny, więc okaż mu należny szacunek. Lubi wychodzić stamtąd ostatni, gdy nikogo już nie ma w środku”.

Miód na moje uszy. Uwielbiam takie wyzwania. Uznałem, że to znakomita okazja, by trochę wkurzyć wielkiego Wlada. Wchodzimy do środka. Jestem gruby jak świnia, a tu najgorętsza sauna, w jakiej kiedykolwiek byłem. Pośrodku płonie wielkie ognisko, siedzimy nago, do tego dają nam jeszcze do nałożenia na ciało coś, co wygląda jak płynna czekolada. W końcu jeden po drugim wszyscy wychodzą, zostajemy jedynie Władimir i ja. Mieliśmy tam spędzić tylko 20 minut, ale on wstaje i ustawia zegar na kolejnych 20. Przecież ja tu zdechnę – myślę sobie, ale nie mogę mu dać tej satysfakcji. Jeśli stracę przytomność, to poleją mnie wodą i będzie w porządku – kalkuluję.

Odliczam w głowie sekundy, żeby się na czymś skupić. Po pięciu minutach Władimir wstaje i wychodzi, ewidentnie wkurzony. Świetnie, myślę sobie, a potem zostaję jeszcze na dziesięć minut. Gdy wychodzę, niemal mdleję. Przed sauną czeka na mnie ten sam stary amerykański trener, z którym rozmawiałem wcześniej, i pyta: „Coś ty mu powiedział?”. Spoglądam na niego wymownie, biorę głęboki wdech i mówię: „Teraz to ja jestem Królem Sauny”.



Od tego momentu wiedziałem, że mogę z nim wygrać – zrozumiał, że mu nie ulegnę. Na wszystkich swoich obozach przygotowawczych wgapiał się w sparingpartnerów i próbował ich zastraszyć. Walczył z nimi psychologicznie, bo wiedział, że istnieje spore prawdopodobieństwo, że kiedyś spotka się z nimi w ringu, a wtedy tylko na nich spojrzy i będą pokonani, jeszcze zanim rozlegnie się gong rozpoczynający pierwszą rundę.

Po spędzonych z nim obozach w ich głowach po prostu zostawały demony. Ze mną się tak nie dało. Gapił się na mnie w klubie, a ja pytałem go wkurzony: „Masz jakiś problem?”. Uznałem, że jego słabym punktem jest potrzeba kontrolowania wszystkiego. Z tamtego obozu obaj wyjeżdżaliśmy z przeświadczeniem, że mnie nie zastraszy. Obaj wiedzieliśmy to pięć lat później, gdy w 2015 roku w Esprit Arena w Düsseldorfie stawaliśmy do walki o tytuł.

NIEDOSZŁA PRÓBA SAMOBÓJCZA
Był wspaniały letni dzień, bardzo słoneczny. Właśnie odebrałem nowiutkie czerwone ferrari cabrio, byłem mistrzem świata wagi ciężkiej, miałem piękną żonę i rodzinę. Moje życie chyba nie mogło się ułożyć lepiej, ale w mojej duszy panował mrok – nieprzenikniona ciemność. Zaledwie kilka miesięcy wcześniej stałem w ringu, a świat właśnie uznawał mnie za najlepszego pięściarza wagi ciężkiej na świecie.

Dołączyłem do grona takich legend jak Jack Dempsey, Muhammad Ali, Mike Tyson czy Lennox Lewis. Teraz jechałem autostradą w samochodzie, o jakim inni mogą tylko marzyć, ale zmagałem się z koszmarną depresją kliniczną. Miałem wszystko, czego można chcieć, a jednocześnie nie rozumiałem, po co mam dalej żyć. Moja egzystencja nie miała sensu. Gdy zjechałem z autostrady i zwolniłem, poczułem, że to najwyższy czas, żeby skończyć z całym tym cierpieniem. Dawaj, Tyson, weź to w końcu zrób, będziesz miał z głowy. Byłem zdecydowany, nic nie miało dla mnie znaczenia ani wartości. Nic się nie liczyło, ja sam się nie liczyłem. Spojrzałem przed siebie i dostrzegłem most. To był mój cel, koniec mojej podróży.



Silnik ferrari z rykiem ponownie obudził się do życia. To miał być ostatni dźwięk, jaki usłyszę. Za kilka sekund w mojej głowie miał zapanować spokój, a wszystkie przekrzykujące się w niej głosy – wreszcie zamilknąć. Wcisnąłem gaz do dechy. Zaraz będzie koniec. Wtedy jednak, dosłownie na kilka sekund przed uderzeniem, w mojej głowie coś krzyknęło: „Nie! Stój! Pomyśl o dzieciach!”. Przemknąłem przez most, a potem dałem po hamulcach.

DEMONY DEPRESJI
W mojej sypialni znów pojawiły się demony, gapiły się na mnie i do mnie szeptały. Cierpiałem przez nie katusze, nie dawały mi spać. Znalazłem się w pułapce, mój umysł był zniewolony. Można powiedzieć, że żyłem w jakimś świecie równoległym. Byłem oddzielony od tego rzeczywistego i szczerze przekonany, że łańcuchami skrępowała mnie jakaś demoniczna siła. W głowie słyszałem głosy, które prowadziły ze sobą rozmowę, kłóciły się. Wiem, że nie brzmi to zbyt wiarygodnie, ale ja właśnie tak to odbierałem.

Czasem nie mogłem się porządnie wyspać przez wiele dni z rzędu, a całe te męki ciągnęły się miesiącami. W takim właśnie stanie znajdowałem się w najczarniejszym okresie walki z chorobą. Mogłem twardo spać, ale nagle słyszałem jakiś gwizd i budziłem się. Po chwili widziałem w oknie demony. Byłem przerażony. Byłem mistrzem świata w wadze ciężkiej i panicznie bałem się o swoje życie. Gdy ktoś mówi, że ma problemy ze zdrowiem psychicznym, ale nie wie, skąd one się biorą, albo nie umie składnie opisać, przez co przechodzi, bardzo ważne jest, aby okazać mu współczucie i po prostu go wysłuchać.



Dla takich ludzi cierpienie jest doświadczeniem autentycznym, nawet jeśli innym ich opowieści wydają się mało wiarygodne. Tak właśnie wyglądało moje życie – dzień w dzień koszmarnie cierpiałem i chciałem tylko uciec, znaleźć ulgę. Niestety, gnębiło mnie poczucie, że od tego nie ma ucieczki. Zostałem otoczony przez coś, nad czym nie miałem żadnej kontroli. Zwykle radziłem sobie ze wszystkim, co pojawiało się na mojej drodze. Gdy pojawia się jakiś problem, to go rozwiązuję. Nie boję się nikogo, ale w tym konkretnym przypadku było inaczej. Znajdowałem się w koszmarnym stanie, byłem przekonany, że to sytuacja bez wyjścia. Najlepsze, co mogłem zrobić, to mieć nadzieję, że umrę we śnie i nie obudzę się już na kolejny dzień cierpienia.

Nocami często schodziłem do garażu i wypijałem kilka puszek piwa, by jak najszybciej zasnąć i nie musieć znowu w przerażeniu oglądać tamtych twarzy i słuchać tamtych głosów. Zupełnie sobie z tym nie radziłem. Na tym etapie ważyłem już 180 kilogramów i byłem idealnym kandydatem do ataku serca. Za normalny stan psychiczny i szansę powrotu do rzeczywistości oddałbym dosłownie wszystko. Najbardziej przerażające jest to, że mogło być jeszcze gorzej. W tym okresie rozmawiałem z psycholożką i opowiadałem jej o głosach, które słyszę w głowie. Wtedy ona zapytała mnie, czy to są dobre głosy, czy złe. Odparłem, że jedne i drugie. Powiedziała mi, że miała kiedyś znajomego, który też słyszał głosy. Facet się ostatecznie podpalił i w ten sposób zginął. Umysł potrafi być aż tak potężny – właśnie tak mroczne i przerażające potrafi być życie ludzi zmagających się z takimi problemami.

tyson-ksiazka.jpg





Dodał(a): CKM.PL / fot.: paul62_2017 CC BY-NC-SA 2.0 Środa 12.02.2020