Akcja na platformie

W 2003 roku jednostka specjalna GROM zdobyła platformę naftowa w porcie Umm Kasr w Iraku. Była to pierwsza tak duża akcja bojowa polskich żołnierzy po II wojnie światowej i rozsławiła ona GROM na całym świecie. Dowodził nią płk Andrzej Kruczynski, który po latach napisał książkę o zżyciu w GROM-ie. Nosi ona tytuł „72 godziny” i zaczyna się od akcji w Umm Kasr. Przeczytaj, jak to wyglądało.
iStock-981638264.jpg


Ruszamy przez noc. Do celu, czyli platformy, mamy ponad dwie godziny drogi. Po godzinie dopływamy do okrętu dowodzenia, na który, jak zwykle przed operacjami MIO, zostaje wysadzony nasz oficer łącznikowy Karol. Będzie dokładnie obserwował nasz atak, jak się później okazało, w rzeczywistym czasie, na dużych ekranach, na stanowisku dowodzenia.

Nagrywany obraz w noktowizji był przesyłany ze śmigłowca, który krążył nad naszym celem. O tym nie wiedziałem, była to duża niespodzianka. Kilkuminutowe pamiątkowe nagranie z legendarnej akcji mam w swoich prywatnych zbiorach. Na pożegnanie patrzymy sobie głęboko w oczy i przybijamy piątkę.

BEZ SŁÓW

Wszystko odbywa się bez słów, one są niepotrzebne, bo obaj doskonale wiemy, co czuje ten drugi. Po kolejnych kilkudziesięciu minutach bezszelestnie przesiadamy się na trzy RIB-y, czyli łodzie pontonowe. Tam mamy drabinki spale, stile, młoty wyłomowe, trójzęby, torby medyczne, koce azbestowe, które mają zapobiec zaprószeniu ognia, poza tym nasz indywidualny ekwipunek, który wazy po kilkadziesiąt kilogramów na żołnierza.

Należy do niego bron główna, czyli karabinek MP5, MP5SD lub M4, pistolet jako bron zapasowa, camelbak, dodatkowa manierka, kamizelka ratunkowa, ochraniacze na kolana, kajdanki, kamizelka kuloodporna, kamizelka taktyczna, hełm, noktowizja, światła stroboskopowe, dużo jednorazowych świateł chemicznych do oznaczania niebezpiecznych miejsc oraz światła chemiczne widziane jedynie w noktowizji, zamontowane na hełmach balistycznych, do łatwej identyfikacji naszych pozycji oraz naszych komandosów.

Dużo tego i ciężkie cholerstwo jak diabli, ale każda rzecz może się przydać i może mieć realne znaczenie, pomóc ochronić życie lub zdrowie albo zapobiec wysadzeniu platformy. RIB-y płynna na małych obrotach, by silniki cicho pracowały. Jeden za drugim. Nikt nie może nas dostrzec, nie możemy się zdradzić. Musimy zlać się z tłem i tak robimy. Stajemy się woda i niebem. Stajemy się powietrzem. Stajemy się niewidzialnymi żołnierzami, tylko ze swoimi myślami i skupieniem.

Czujemy emocje, jestem pewien, że każdy z nas czuje ten specyficzny ścisk w żołądku. To nie jest strach, to jedyne w swoim rodzaju napięcie. To gotowość. To szybkie analizowanie sytuacji. Sprawdzam łączność: Alfa 1, Alfa 2, Alfa 3. Zgłaszają się poszczególne sekcje. Sprawdzam łączność ze strzelcami wyborowymi: Szakal 1, Szakal 2. Wydaje komendę: „Uwaga, uwaga. Piec minut”.

JEST GIT


Nasz cel ma około 1000 metrów długości i wygląda w tej ciemności naprawdę groźnie. Znamy to ze zdjęć, ale teraz widzimy, że część hotelowa platformy ma kilka kondygnacji, na których możemy się spodziewać kilkudziesięciu pomieszczeń. Wreszcie dobijamy do celu. Na razie wszystko idzie zgodnie z planem. Wtedy ja wydaję komendę: „Została minuta. Uwaga, uwaga, gotowość. Naprzód!”.

Zakładamy drabinki speleo, niektórzy wykorzystują elementy platformy i po kilkudziesięciu sekundach wszyscy już na niej jesteśmy. Zajmujemy pozycje. Dostaje meldunek od snajperów, wszyscy są tam, gdzie powinni być. Nie mija chwila, a padają dwa strzały. Słyszymy, że ewidentnie ze strzelby gładkolufowej. Jeb, jeb! „Co jest, kurwa?” – myślę.

Po chwili dostaje meldunek, że jeden z naszych wygarnął właśnie z gładkiej lufy do kłódki wiszącej na furtce prowadzącej do głównej rury na platformie. To właśnie tę rurę mamy zabezpieczyć w pierwszej kolejności. „Ja pierdolę – myślę. – Napięcie jednak dało o sobie znać”.

Na szczęście po chwili dostaje kolejny meldunek: „Rura została zabezpieczona. Nie wykryto żadnych ładunków wybuchowych”. Okej. Działamy dalej. Pytam snajperów, jak wygląda sytuacja w części hotelowej. Słyszę tylko: „czysto”, czyli jak na razie jest git.

Ruszamy dalej. To trudny moment, bo przed nami naprawdę długa, wąska kładka, położona kilkanaście metrów nad wodą. Do pokonania ponad sto dwadzieścia metrów. Szerokości ma może metr dwadzieścia. Tu mogą nas czekać przeróżne, niekoniecznie miłe niespodzianki. Wiemy o tym z ćwiczeń, ale co innego wiedzieć, a co innego czekać na te niespodzianki. Pojawią się czy nie?

Zgodnie z ustaleniami, dwaj pierwsi komandosi: „Foka” i Andrzej, idą powoli i ostrożnie. Oczy mają dookoła głowy. Zwracają uwagę na ewentualne zagrożenia, jak na przykład ukryte ładunki wybuchowe, szukają ich ciągle.

KOLEJNY ETAP

Całą akcję oczywiście obserwują czujni strzelcy wyborowi. Teren jest niezbyt mocno oświetlony, na szczęście. Ja mam mieszane uczucia. Po prostu nie wiem, co się może zdarzyć, a w zasadzie to wiem, że w każdej chwili może się zdarzyć wszystko. Ale idzie gładko, kolejnych dwóch żołnierzy pokonuje kładkę. „Wszystko jest dobrze” – mówię sam do siebie w głowie. Działamy bez żadnych strat, jesteśmy już przy części hotelowej. Rura jest zabezpieczona. A trzech moich ludzi zostało z tyłu, żeby zabezpieczyć to miejsce.

Czas na kolejny etap akcji. Dzielimy nasz zespół na dwie podgrupy – jeden team zajmuje się czyszczeniem dolnej części platformy, nazwijmy ją maszynownią, gdzie jest cholernie gorąco i bardzo mało miejsca. Pozostała grupa żołnierzy odpowiada za czyszczenie tak zwanej części hotelowej.

Do maszynowni wcześniej celowo wybrałem mniejszych posturą komandosów, by łatwiej było im operować w takich trudnych warunkach. Strzelby idą w ruch. Aby nie zaprószyć ognia, używamy koców azbestowych, mając w głowach to, co przydarzyło się SEALs-om, kiedy atakowali te sama platformę i zaprószyli ogień, w rezultacie czego platforma spłonęła.

Mamy pierwszych zatrzymanych. Przeszukujemy ich, zakładamy im kajdanki, worki na głowy i kładziemy na ziemi. Nie stawiają oporu, są w szoku, wszystko tak, jak było zaplanowane. Ale gołym okiem widać tez, że nie wyglądają na cywilnych pracowników platformy, mimo że są w cywilnych ubraniach. To żołnierze, a to znaczy, że też są wyszkoleni, tez ćwiczyli i tez uczono ich, co należy robić. Są groźniejsi niż cywile, którzy oporu nie stawiają.

Być może dla wielu będzie to szokujące, ale stworzyliśmy z zatrzymanych tak zwane żywe tarcze. To na wypadek, gdyby komuś przyszło do głowy strzelać do nas z okien pokojów w hotelowej części platformy, jeszcze nie w całości opanowanej przez naszych żołnierzy.

Biliśmy wśród nich, więc trafienie akurat w żołnierza byłoby dosyć trudne. To powszechna praktyka, ale często wywołuje, delikatnie rzecz ujmując, mieszane uczucia. Trudno, wojna to wojna, rządzi się swoimi prawami. Nawet jeśli z pozoru wydają się absurdalne czy brutalne.

TEREN CZYSTY

Zaczynają do mnie spływać kolejne meldunki. „Nie jest, kurwa, dobrze” – myślę. Kończy się amunicja do strzelb, co było zresztą do przewidzenia, skoro większość drzwi na platformie było zabezpieczonych tak, jakby to były drzwi do skarbca szwajcarskiego banku. Ale przecież i na to jesteśmy przygotowani.

Odpalamy piły, które pracują na pełnych obrotach. Stihle się grzeją, chłopakom mdleją ręce, ale nie dają za wygrana. Trzeba rozpieprzyć te cholerne drzwi. Po kilkudziesięciu minutach kolejny problem. W piłach kończy się paliwo. Chłopaki są wściekłe, „kurwy” latają w powietrzu jak gołębice, ale nie ma mowy, żebyśmy się poddali.

Sięgamy po sprzęt wyłomowy. To masakrycznie ciężka, fizyczna praca, już nie psychicznie wykańczająca, ale zwyczajnie, fizycznie właśnie. Pot leje się z nas strumieniami, pijemy hektolitry wody. Mundury przyklejają się do naszych ciał, ręce zaciśnięte na łomach bieleją z wysiłku, kamizelki, które mamy na sobie, zdają się ważyć coraz więcej i więcej. Jest, kurwa, ciężko. Ciężko, ale forsujemy kolejne pomieszczenia w części hotelowej platformy.
Zatrzymanych przybywa.

Ekipa, która czyściła maszynownie, zatrzymała w niej dziesięć osób. Znaleźli przy okazji bron i materiały wybuchowe. W sumie mamy już ponad dwudziestu jenców. Teraz została nam do sprawdzenia już tylko spalona część platformy. Obserwują ja snajperzy, a jedna z sekcji krok po kroku zmierza w tamtym kierunku. Po kilkunastu minutach wracają. „Teren czysty, Wodzu” – meldują. Światłami chemicznymi oznaczamy niebezpieczne miejsca, innym kolorem znalezione oraz zabezpieczone materiały wybuchowe i zabezpieczona bron.

Jeszcze raz, tym razem już bardzo dokładnie, przeszukujemy zatrzymanych jeńców. Jesteśmy gotowi do przekazania zdobytej platformy wraz z całym jej dobrodziejstwem. Dajemy znać Amerykanom, którzy czekają na swoich Markach V nieopodal platformy.


POWINNOŚĆ DOWÓDCY


To ich zadaniem było jej przejecie po naszym szturmie. Czekamy na powrót do bazy. Zmęczeni, spoceni, głodni, po prostu wykończeni. Ale okazało się, że to nie był koniec. Czasami technika zawodzi i można tylko powiedzieć: „No i chuj”. Chyba każdy z nas miał to w głowie, kiedy dowiedział się, że Amerykanie nie mogą połączyć się ze swoim dowództwem i przekazać meldunku o przejęciu od nas platformy. „No i chuj”. Połączyli się dopiero nad ranem.

Elastyczność w dowodzeniu polega głównie na zdolności do reakcji na zmianę sytuacji taktycznej. Ona może wynikać z działania przeciwnika, ale także z wystąpienia nieprzewidywalnych sytuacji, które zmuszają do modyfikacji planów. I właśnie wtedy potrzebna jest elastyczność.

Coś miało być tak, ale jest inaczej, trzeba błyskawicznie wszystko poprzestawiać, zaplanować, wydać polecenia i wprowadzić zmiany w życie, tak, by chronić ludzi i odzyskać inicjatywę. Elastyczność wymaga odrzucenia schematów i szablonów. One powinny stanowić jedynie szkielet, na którym buduje się od nowa optymalne rozwiązania.

Tworzy się na nich nową taktykę, która uwzględnia sytuacje, która się zmieniła. Jako dowódca musiałem koncentrować się na osiągnieciu celu działania, wykonaniu naszego zadania głównego, nie zaś na realizacji planu. Realizacja planu nie jest celem, celem jest zawsze wykonanie zadania, a plan musi być mieniany, jeśli to konieczne. To jest właśnie główna powinność dowódcy i jego stres, gdy coś idzie nie tak. Schodząc ze zdobytej platformy, jeden z moich żołnierzy, „Kroll”, zauważył łopocąca na jej maszcie flagę Iraku. Podszedł do mnie i spytał, czy może ja zabrać. Pozwoliłem mu.

Po powrocie do kraju jako cenne trofeum, przekazałem ja twórcy naszej jednostki, generałowi Sławomirowi Petelickiemu. Był z nas taki dumny. Mówił o nas cały świat. Cały, kurwa, świat mówił o GROM-ie! Tylko politycy jak zwykle wili się jak węże i nie wiedzieli, jak odnieść się do naszego sukcesu. Oni zawsze maja jakiś problem. „Pies im mordę lizał” – myśleliśmy wszyscy. Ja wiedziałem swoje. To był nasz sukces.


SIŁA I HONOR

Ogromny sukces. I choć tuz po operacji byliśmy nieprawdopodobnie zmęczeni, choć zaraz po tej akcji pojawiły się kolejne, i kolejne, i kolejne, to w środku, wewnątrz, każdy z nas wiedział, ze byliśmy tam, na tej pieprzonej platformie, cholernie dobrzy i zgrani. I co najważniejsze, co miało wpływ na nas na wszystkie kolejne lata, wiedzieliśmy, że to nie był przypadkowy sukces.

Pracowaliśmy na niego latami. Wylewając siódme poty na ćwiczeniach, ryzykując na misjach, uczestnicząc w setkach szkoleń, wprowadzając w zżycie założenia z nich, staliśmy się jednym organizmem. Jedna świetnie naoliwiona maszyna, która nie mogła zawieść. I nie zawiodła w decydującym momencie.

Jakież było moje zdziwienie, gdy kilkanaście dni później trzech uczestników szturmu (zresztą moich wychowanków z kursu podstawowego z zaprzyjaźnionego Zespołu Bojowego B) kontestowało cała misternie zaplanowana akcje. Napisali nawet meldunek do dowódcy jednostki. Jestem głęboko przekonany, że sami sobie tego nie wymyślili. Kto ich do tego skłonił?

Kiedyś się dowiem. Chciałbym tylko temu komuś spojrzeć głęboko w oczy. Ocenili, że akcja była za mało dynamiczna. Kurwa, spuszczam zasłonę milczenia. Pamiętliwy raczej nie jestem, ale tego im nigdy nie zapomnę. Polecam tym chłopakom jedno ze zdań, które wypowiedział generał Petelicki: „Siła bez honoru jest pusta, jałowa. Niszczy. Nie umie budować.

Tekst pochodzi z CKM nr 7 (251) Lipiec 2019.  


ZOBACZ TAKŻE: ZOSTAŃ KOMANDOSEM. GROM REKRUTUJE CYWILÓW 




Dodał(a): CKM / fot. iStock Piątek 18.10.2019