CKM do czytania: wspomnienia operatora SEALs, który brał udział w akcji zabicia Bin Ladena

Wspomnienia Marka Owena, komandosa Navy SEALs który brał udział w zgładzeniu Osamy Bin Ladena, pokazują okrutne oblicze współczesnej wojny.
iStock-529075272.jpg

Mark Owen to pseudonim operatora Navy SEALs, Fok, elitarnego oddziału amerykańskich sił specjalnych. Przez trzynaście lat służył on m.in. w Iraku i Afganistanie. Jako członek SEAL Team Six brał udział w operacji zabicia terrorysty Osamy Bin Ladena, co opisał w książce „Niełatwy dzień” – bestsellerze, którego w USA sprzedano ponad milion sztuk (w Polsce wydało ją Wydawnictwo Literackie). „Zwykły bohater” to jego nowa, równie mocna książka, swoisty rachunek sumienia i wspomnienia innych misji. Sporo tu gloryfikowania lat służby w SEALs, ale jest też ogromny ładunek powalających autentyzmem opisów akcji, pokazujących sposoby działania sił specjalnych i – szerzej – okrutne oblicze współczesnej wojny.

1. Worek na głowie
Otaczały mnie całkowite ciemności. Pot spływał mi po czole, tak że materiał worka szczelnie przyległ do twarzy. Wszystkie zmysły – poza wzrokiem – były maksymalnie wyostrzone. Worek przyczepiony był do liny, a ta z kolei została przeprowadzona przez bloczki. Kiedy instruktorzy pociągali za linę, wór się unosił, a ja musiałem zareagować na zdarzenie przede mną. Nie wiedziałem, czy będę miał przed sobą sytuację zakładniczą, nieuzbrojony agresywny tłum, czy będę musiał poradzić sobie z kilkoma osobnikami, którzy w ułamku sekundy przestaną być mili.

Kiedy worek zjechał mi na ramiona, wziąłem dwa głębokie wdechy i zamknąłem oczy. Rozprostowałem palce i złapałem chwyt karabinka, układając palec wskazujący na kabłąku spustu. Próbowałem się uspokoić. Nagle, bez ostrzeżenia, kaptur zniknął. Światło uderzyło mnie po oczach niczym flesz. Niecałe trzy metry przede mną stała całkiem niezła blondynka. Miała na sobie dżinsy i podkoszulek. Nie zauważyłem broni w jej rękach. Tuż za jej ramieniem dostrzegłem gościa w czapce baseballowej, T-shircie i spodniach z kieszeniami. Trzymał pistolet przy głowie jakiegoś faceta. Nie zastanawiałem się, naprowadziłem czerwony punkt celownika EOT na jego głowę.

– Ej, gościu! Dupku! – usłyszałem tuż za plecami. O kurwa, przemknęło mi przez głowę. Ja pierdolę. W ogóle nie rozejrzałem się po pokoju, byłem zbyt zajęty zagrożeniami, które miałem przed sobą. Przełączyłem bezpiecznik i oddałem dwa szybkie strzały. Pociski z farbą eksplodowały na klatce piersiowej napastnika. Był pierwszym punktem na mojej liście. Drugim – gość za plecami. Odwróciłem się i krzyknąłem do dwóch ludzi za mną: – Ręce! Pokaż ręce! Do tyłu, wypierdalaj! – dodałem, trzymając karabin gotowy do strzału. Faceci od razu pokazali puste ręce. Powoli, małymi kroczkami, zaczęli się cofać. Rozkazałem im się położyć.– Gleba! Gleba! Rozłóż ręce! Posłuchali polecenia, więc odwróciłem się w stronę blondynki. Właśnie przyłożyła mi lufę pistoletu do twarzy.– Co ty, kurwa, robisz?! – instruktorzy zaczęli się na mnie drzeć, że nie zareagowałem wystarczająco szybko. Byłem zbyt powolny i musiałem za to zapłacić. Plułem sobie w brodę z powodu zbyt wolnych reakcji. Za dużo czasu poświęciłem na facetów i zapomniałem o lasce. Nie uznałem jej za zagrożenie, a przecież w Iraku wielokrotnie spotykaliśmy się z kobietami ukrywającymi broń lub telefony komórkowe. Partyzanci wiedzieli, że nie przeszukujemy kobiet. Pierwsze ćwiczenia z kapturem zawaliłem, ale wyniosłem z nich nauczkę, której nie zapomnę: oceń, nadaj priorytet i działaj.

2. Buty, które mówią
– Dron wytropił paru partyzantów – powiedział szef. – Z tego, co widać z drona, przechodzili przez wioskę i przypadkowo wybrali chatę, w której spędzą noc. Szturm nie zapowiadał się na trudny. Setki razy dopadaliśmy przeciwników śpiących w chatach takich jak ta. Zaplanowaliśmy lądowanie w odległości około pięciu kilometrów od celu i przemarsz w jego kierunku. Kiedy ucichł warkot wirników śmigłowca, ustawiliśmy się w szyku. Nie padła ani jedna komenda. Kolejny dzień w pracy. Każdy wiedział, co ma robić, gdzie ma iść, i czego się od niego oczekuje.

Skierowałem się prosto w stronę zachodnich drzwi. Wysunąłem rękę i nacisnąłem klamkę. Drzwi otworzyły się do wewnątrz, do niewielkiego przedpokoju. Dostrzegłem, że we wnęce przy drzwiach po prawej stronie leży sterta butów – przemieszanych dużych skórzanych sandałów i czarnych trampek na grubej podeszwie. Żartowaliśmy nawet, że nikt z nas nie widział jeszcze niewinnej osoby chodzącej w takich butach. Czarne trampki niemal zawsze oznaczały obecność talibów. We wnęce po drugiej stronie leżało damskie i dziecięce obuwie.

Po wejściu w korytarz od razu wiedziałem, gdzie śpią partyzanci – z prawej. Wysłużone i pokryte rdzą stare zawiasy otworzyły się z długim skrzypnięciem. W pokoju było cholernie zimno i zupełnie ciemno. Przez gogle noktowizyjne dostrzegłem okryte kocami kształty zbliżone do ludzkich. Jeden z partyzantów otrząsnął się i usiadł. Był może metr ode mnie – musiał usłyszeć skrzypnięcie drzwi. Tuż obok niego leżał zasilany taśmowo karabin maszynowy PKM. Jego wzrok musiał już dostosować się do braku światła i wtedy zauważył, że ktokolwiek stoi w drzwiach, nie ma wobec niego przyjaznych zamiarów. Błyskawicznie wyciągnął ręce po karabin, ale pechowo dla niego lufa była obrócona w drugą stronę. Przez ułamek sekundy patrzyłem, jak mocuje się z bronią, próbując skierować ją w moją stronę. Nie miał szans. Wycelowałem i strzeliłem dwa razy prosto w jego twarz. Na lufie mojego karabinka zainstalowany był tłumik, ale nawet wytłumione strzały w pomieszczeniu są głośne. Kształty skryte pod kocami momentalnie zmieniły się w ruchome cienie, gdy pozostali partyzanci obudzili się i zaczęli szukać swojej broni. Nie wahałem się. Zacząłem strzelać. Talibowie uginali się albo gwałtownie odchylali w tył, upadając, gdzie spali. Wszystko skończyło się tak szybko, jak się zaczęło. W temacie butów dostałem bolesną nauczkę jeszcze podczas zmiany w Iraku. Kiedy jesteś nowy, często nie zwracasz uwagi na szczegóły, które na pierwszy rzut oka nie mają znaczenia, a w rzeczywistości są istotną wskazówką. Kiedy nabierzesz doświadczenia, coś takiego jak buty już zwraca twoją uwagę. W naszej robocie można liczyć wyłącznie na to, że uda ci się przeżyć pierwszą pomyłkę i już nigdy więcej jej nie popełnisz.

3. Kot i krew
O trzeciej w nocy powoli zbliżyliśmy się do wsi. Dwie godziny wcześniej wysadziły nas śmigłowce i przemarsz zajął nieco czasu. Wiedziałem, że nad nami krążą drony, które miały być naszymi oczami, oraz samolot AC-130, który miał nam zapewnić wsparcie lotnicze, gdyby zaszła taka potrzeba. Spojrzałem w miejsce wskazane przez operatora bezzałogowca, gdzie widział śpiących. Doliczyłem się około dziesięciu materacy. Dwóch mężczyzn stało i wpatrywało się w pustynię. Wreszcie jeden z nich udał się, gdzie spała reszta, i zaczął ich budzić. Byliśmy ze dwieście metrów od nich i przez noktowizory widzieliśmy tak wyraźnie jak za dnia.

Dostrzegłem, jak sięgają po kałasznikowy, granatniki RPG, a nawet karabin maszynowy PKM zasilany taśmą. W ułamku sekundy liczne punkty wskaźników laserowych widocznych noktowizji pojawiły się na klatkach piersiowych partyzantów – nasi snajperzy wzięli się do roboty. Chwilę później trzech pierwszych padło na ziemię trafionych pociskami. Pozostali spanikowali i biegiem rzucili się w stronę wsi. Wytłumione kule po kolei wbijały się w ich ciała. Doliczyłem się pięciu zabitych. Niemal byliśmy już w wiosce, gdy dostrzegliśmy czterech typów biegnących kłusem w stronę legowiska. – Chyba panowie o czymś zapomnieli – usłyszałem w radiu. Ci goście musieli mieć jaja ze stali, żeby biec po swoje gnaty, zwłaszcza że teraz przykrywały je zwłoki ich martwych kumpli. Byłem mniej niż sto metrów od nich. Uniosłem broń i wycelowałem w pierwszego w grupie. Dotarł do swojego materaca i przyklęknął. Widziałem, jak wyciąga kałasznikowa. Naprowadziłem wskaźnik lasera na jego pierś i strzeliłem. Moi kumple również otworzyli ogień, aż cała czwórka leżała bez ruchu na ziemi. Dwóch partyzantów przebiegło przez wioskę, próbując szukać ocalenia na otwartej pustyni. Błyskawicznie zostali zauważeni przez kamery termowizyjne dronów i samolotu. Czterech SEALsów z psem bojowym ruszyło za nimi w pościg. AC–130 zmienił kurs i ruszył w stronę grupy. Przysłuchiwałem się rozwojowi sytuacji, gdy wreszcie usłyszałem huk działa samolotu.

Kiedy grupa pościgowa dotarła do ciał, widok był szokujący. Jeden z partyzantów był kompletnie zmasakrowany. Musiał go trafić pocisk kaliber 105 mm wystrzelony z haubicy pokładowej – pocisk ma rozmiar dwóch piłek do futbolu amerykańskiego i powoduje ogromne spustoszenie. Ruszyliśmy w kierunku najbliższej chaty. Zatrzymaliśmy się przy drzwiach i czekaliśmy. Phil ucisnął moje ramię, dając sygnał, abym wszedł do środka. Budynek był mały – przedsionek prowadził do pokoju. Wewnątrz było parno. Gdzieś z przodu dostrzegłem faceta wychylającego się zza drzwi. Stał nieco w głębi, ale nie tak daleko, bym nie dostrzegł lufy jego kałasznikowa. Czekał, żebyśmy podeszli bliżej. Dzięki Bogu było ciemno. Dla niego. My mieliśmy noktowizory. Zauważyłem wskaźnik laserowy Phila celujący dokładnie w miejsce, gdzie przed chwilą była głowa przeciwnika. Gość powoli pochylił się do przodu, próbując nas zobaczyć, ale gdy to zrobił, punkt lasera znalazł się dokładnie na środku jego czoła. Usłyszałem tylko kilka wytłumionych strzałów z MP7 Phila i partyzant zniknął mi z pola widzenia. Gdyby nie wychylił się zza wnęki, żaden z nas by go nie dostrzegł. Jeśli miałby nieco więcej cierpliwości, miałby okazję nas dopaść. Phil trafił go naprawdę celnie – pocisk przeszedł tuż nad nosem, uderzając w podstawę czoła. Połowa twarzy była oderwana – zostało tylko oko gapiące się w sufit. Krew spływała, tworząc kałużę za leżącą głową. Chciałem już spojrzeć dalej, gdy kątem oka dostrzegłem mignięcie. Wychudzony, po prostu skóra i kości, kolorowy kociak stał nad kałużą. Zwierzak powąchał plamę krwi, a potem zobaczyłem jego różowy język, którym zaczął ją zlizywać. Spodziewałem się widoku martwych ciał i w pewien sposób nawet do tego przywykłem, ale w widoku chudego kota pijącego krew było coś bardzo nie w porządku. Tego się nie spodziewałem. Masakra.

Zacząłem przeszukiwać chatę. Na kuchennym blacie stały garnki ustawione w chaotyczne sterty, a w całym pomieszczeniu unosił się zapach oleju do smażenia i przypraw. Kiedy przekopywałem się przez zawartość szafki obok drzwi, usłyszałem coś za plecami. Brzmiało jak szlochanie albo skamlenie. Odwróciłem się, wciąż trzymając rękę na chwycie karabinka, i zobaczyłem małe dziecko skulone w rogu. Dzieciak siedział wciśnięty za stertę koców. Miał zmierzwione włosy, a łzy zmyły mu nieco brudu z twarzy. Wyglądał prawie tak źle jak kot zlizujący krew z podłogi. Spojrzałem za siebie i zdałem sobie sprawę, że z tego miejsca musiał widzieć, jak facet w sieni dostaje kulkę. Nie miałem pojęcia, czy był to jego ojciec, czy partyzant ukrywający się w tym domu. Niezależnie od tego dzieciak widział, jak zastrzeliliśmy tamtego gościa, i prawdopodobnie kota liżącego krew. Wow, różne dziwne rzeczy już widziałem, ale ten dzieciak będzie miał przejebane do końca życia, pomyślałem.

– Hej, kolego, nic ci nie zrobię – powiedziałem. Domyślałem się, że nie ma bladego pojęcia, co do niego mówię, ale liczyłem, że dobrze odczyta mój łagodny ton. Gdy wracałem do chaty, aby kontynuować przeszukanie, wciąż miałem przed oczami widok kota pijącego krew z podłogi oraz dzieciaka patrzącego z pokoju, jak facet obrywa w głowę. Ale szybko wypchnąłem ten obraz z pamięci i zająłem się robotą. Nie było czasu na zastanawianiem się nad takimi sprawami. Po zadaniu po prostu je wymazywałem.

Znam paru gości, którzy robią z zabijania innych wielką sprawę. Strzelałem do ludzi z dalekiego dystansu i strzelałem do nich niemal z przyłożenia. Ale zawsze racjonalizowałem to w jeden sposób – jeśli ja nie zastrzelę przeciwnika, on zabije mojego kolegę lub mnie. Nie potrzebowałem innego wytłumaczenia. Ale to niczego nie ułatwiało, kiedy wracałem do domu, do normalnego życia. Tam nie mogłem sobie poradzić ze stresem. Myśli o ostatniej akcji nie dawały o sobie zapomnieć.

Fragmenty książki Marka Owena "Zwykły bohater" ukazały się w magazynie CKM n4 2015


Dodał(a): CKM/ fot. istockphoto.com Niedziela 18.11.2018