Miasto świrów

Gibsonton, niewielka mieścina na Florydzie, to prawdziwa mekka największych dziwaków Ameryki

cyrk

Z pozoru Gibsonton nie różni się niczym od wielu innych prowincjonalnych miasteczek w południowych stanach USA. Piekarnia, masarnia, fabryka sztucznych nawozów, biblioteka, punkt mniej lub bardziej artystycznego tatuażu... Przy stacji benzynowej, w małej knajpce tirowcy mogą pokrzepić się jajkami na bekonie i dzbankiem kawy. To, co wszędzie. Kiedy jednak przyjrzysz się bliżej, okaże się, że coś tu nie gra. Wchodzisz w jedną z wąskich ulic i widzisz ustawione na honorowym miejscu gigantyczne koło rzecznego parowca. Idziesz dalej, a tu na jednej z posesji — trzy tygrysy opalają się w pełnym słońcu. To jednak dopiero początek atrakcji. Jeśli przejdziesz jeszcze kawałek, kilka przecznic dalej ujrzysz jeden z najbardziej osobliwych cyrków świata. Szefuje mu Ward Hall, 70—letni impresario, który jako jedyny zawsze wierzył w powodzenie trupy z Gibsonton i teraz może szczycić się mianem odkrywcy wielu fenomenalnych talentów estradowych.


Melvin Twardogłowy 
Najbardziej znanym dziwolągiem Gibsonton jest Melvin Burkhart. Starszy, siwy pan, którego sposobem na życie jest... wbijanie sobie gwoździ do nosa. W młodości Mr. Burkhart poważnie ucierpiał w pojedynku bokserskim i przeszedł skomplikowaną operację nozdrzy. Wtedy też stwierdził, że jego nowy, ulepszony nos, pozbawiony części kości, zyskał całkiem nowe możliwości. Melvin uznał więc, że zostanie artystą cyrkowym. Numer z gwoździem Burkhart podpatrzył wiele lat wcześniej na wiejskim odpuście. „Zobaczyłem faceta, który wpychał sobie w nozdrza niewielki gwoździk. I powiedziałem sobie wówczas: wielki Boże! Przecież ja mogę to zrobić znacznie lepiej” — opowiada Żelazny Mel. I rzeczywiście — zrobił. Już podczas pierwszego pokazu wbił sobie głęboko w głowę kilkucalowy, potężny gwóźdź. „Ludzie, którzy mnie oglądają, są zaskoczeni, jak to się dzieje, że po takim pokazie wciąż żyję — kontynuuje Melvin Burkhart. — Wręcz oczekują, że któregoś dnia nie przetrzymam tego. I mają rację, któregoś dnia pewnie faktycznie przekręcę się w czasie show. Ale czego się nie robi, żeby zabawić ludzi. Wszystko, co robię, robię, by bawić ludzi”.

Król tortur
„To, co robię, nie polega na zadawaniu sobie bólu. Najważniejszy jest stan mojego umysłu podczas takiego seansu. W czasie tortur potrafię doprowadzić się do stanu, w którym kompletnie nie czuję bólu. Chciałbym zmienić ludzkie myślenie o bólu. Dla mnie to po prostu jeszcze jedno doświadczenie zmysłowe” — streszcza swoje credo Tim Cridland, zwany królem tortur. Wtykanie sobie w język rozżarzonych szpikulców tudzież wspinanie się po drabinie skonstruowanej z brzytew z pewnością nie dla wszystkich jest najbezpieczniejszą formą spędzania wolnego czasu. Tim jest jednak głuchy na wszelkie ostrzeżenia. Twierdzi, że umiejętność bezbolesnego torturowania się można nabyć, jeśli dokładnie pozna się własną anatomię. Tim Cridland zaczynał od banalnego połykania ognia i noży. Teraz uważa takie sztuczki za wręcz śmieszne. To dlatego w roku 1996 opuścił słynny w południowych stanach cyrk Jima Rose’a, gdzie zaczynał karierę i przeniósł się do trupy Warda Halla. „Tutaj dopiero można przeżyć prawdziwą przygodę” — deklaruje.

Mocarz
Jack pochodzi z Bułgarii i jest typem siłacza, który największe triumfy święcił w latach 50. Rozrywa łańcuchy zapięte wokół ramion, gołą pięścią wbija gwoździe w podłogę, potrafi jednym ruchem przedrzeć najgrubszą książkę telefoniczną. W finale każdego show Jack kładzie sobie na piersi lekki pustak i każe kumplowi uderzać masywnym młotem w tenże prefabrykat. Ciekawostką jest, że Pan Gigantyczny zjada dosłownie wszystko: papier, buty, stare kalesony... I wcale nie narzeka na zgagę czy niestrawność.

Panna Goryl
30—letnia Francuzka Nadege Veissierre podczas występów publicznie przeistacza się w goryla. „Jestem panną—gorylem od 15 lat i nigdy w tym czasie nie było mi łatwo — mówi. — Na przykład kiedyś w supermarkecie spotkała mnie grupa wyrostków. Zażądali, bym natychmiast przeobraziła się w małpę. Powiedziałam im, że jeśli chcą to zobaczyć, niech przyjdą na wieczorny show. Oni się wściekli i postanowili mnie ukamienować. Ledwo uciekłam”. Pracując w cyrku Nadege, kontynuuje rodzinną tradycję. Jej ojciec, Bernard, jest słynnym francuskim magikiem. On też opracował sztuczkę z metamorfozą w goryla. „Wielu ludzi, którzy przychodzą na nasze występy, wierzy, że to się dzieje naprawdę. To głównie dzieci i kobiety. Niektóre panie są tak przerażone, że potrafią zsikać się w majtki” — śmieje się Bernard.

Najmniejsza kobieta świata
Ma 52 lata, na imię Angelina, mierzy 80 cm i waży nieco ponad 13 kg. Jest bardzo szczególnym rodzajem karła. W przeciwieństwie do zwykłych karłów Angelina nie posiada nieproporcjonalnej do reszty ciała głowy i jest sporo niższa od nich. Na co dzień to bardzo sympatyczna, radosna i zadowolona z własnej pracy osoba. „Wielu ludzi z zewnątrz myśli, że cyrk wykorzystuje mnie. A to bzdura. Nie wiem, jak poradziłabym sobie bez tej pracy i ludzi, z którymi żyję i pracuję. Jesteśmy jak rodzina i rzeczywiście czuję się tu jak w domu. Cyrk to mój świat, w którym jestem lubiana i szanowana. Niczego więcej nie chcę od życia” — twierdzi. Córka Angeliny w chwili urodzenia ważyła 275 gramów i stała się kolejnym człowiekiem, który będzie miał kłopoty z dostosowaniem się do wymogów „świata olbrzymów”. Bo, jak mówi najmniejsza kobieta świata, dla niej pokonanie każdego stopnia standardowych schodów jest dużym problemem.

Człowiek guma
Dla Flexxa nie ma rzeczy niemożliwych. Potrafi zrobić z własnym ciałem dokładnie wszystko: opleść nogę dookoła głowy, dotknąć nosem własnych pośladków, przemienić się w dowolną figurę czy literę. Jego popisowym numerem jest wyswobodzenie się z zamkniętej metalowej puszki i pozbycie się pasów opinających mu ciało.

Kobieta–krab
Kathy Stiles nazwana została kobietą— krabem z powodu zaledwie czterech (zamiast dziesięciu, dla przypomnienia) palców rąk, którymi obdarzyła ją niesprawiedliwa natura. Dłonie Kathy przypominają szczypce skorupiaka, co wzbudza sensację wśród widzów cyrku Halla. Ale nie tylko dlatego w Gibsonton pamięta się o pani Stiles. Parę lat temu pijany w pestkę ojciec Kathy, Grady Stiles, którego również zwano kiedyś panem krabem, zamordował jej chłopaka. Potem jednak, w niewyjaśnionych okolicznościach zginął sam Grady. Kathy stara się jednak o tym nie pamiętać i skupia się na opiece nad 8—letnią córką, która podobnie jak mama posiada dość niezwykłe zakończenia górnych kończyn. „Nie dbam o to, co mówią ludzie — mówi Kathy. — Wiem, że ryzyko urodzenia córki—kraba było wielkie, prawie pięćdziesięcioprocentowe. Ale chciałam mieć dziecko i wierzę, że będzie ono szczęśliwe”.

Fakir
Tuż przy wejściu do mieszkania ekstrawaganckiej restauratorki Judy Rock, która mieszka tu z synem Alexem, zobaczyć można wywieszkę takiej oto treści: „Jeśli wydaje ci się, że jestem dziwaczna, powinieneś poznać moich rodziców”. I jest to święta prawda. Judy jest adoptowaną córką niejakiej Jeanie Tomiani, która swego czasu określana była jako jedyna żyjąca „półkobieta”, cokolwiek by to miało znaczyć. A jej przybrany ojciec, Al Tomiani, był mocarzem co najmniej na miarę wspomnianego tu Jacka. „Ale nie bez przyczyny był niegdyś szefem straży pożarnej w Gibsonton — wspomina Judy. — Tak jak nie bez przyczyny szefem policji był tu karzeł Casper” — żartobliwie dodaje. Judy Rock jest bodaj najlepiej poinformowaną osobą w miasteczku. Dokładnie zna wszystkich tutejszych oryginałów. Od kilkudziesięciu lat to jej bar o nazwie Obóz Gigantów jest ulubionym miejscem spotkań freaków z Gibsonton. Ona też zna najwięcej anegdot na temat miasteczka i jego rezydentów. Od niedawna pomaga też w karierze synowi Alexowi. Jest on najsłynniejszym fakirem miasta dziwolągów. „Alex od dziecka uwielbiał wylegiwać się na nabijanym gwoździami łożu — wspomina pani Rock. — Od zawsze też chciał być artystą cyrkowym. Jak by nie było, rodzinna tradycja zobowiązuje”.

Grubas
„Bardzo lubię jeść i nie jestem zbyt aktywny ruchowo” — mówi o sobie Bruce Snowdon, człowiek, który do cyrku Halla trafił ze względu na wagę ciała i imponujących rozmiarów brzuch, przypominający wyglądem wielki worek kartofli. Bruce pewnie byłby nie najgorszym zapaśnikiem sumo, jednak, jak twierdzi, to nie dla niego. „Szkoda czasu na jakieś przepychanki” — wyjaśnia. Obecnie Bruce waży około 320 kg i jest jednym z najcięższych ludzi na świecie. „Szaleńcze tycie w moim przypadku zaczęło się w 20. roku życia — opowiada pan Snowdon. — Od tego momentu, przez pięć lat przybrałem na wadze około 200 kg, a potem już tylko uzupełniałem niedobory”. Jego fascynacja ciałem zrodziła się w bibliotece. Tam znalazł książkę, w której zobaczył siłacza z początku wieku. „Koleś ważył pewnie jakieś 150 kilogramów, nie więcej, lecz i tak wydawał mi się wielki. Postanowiłem wówczas, że będę od niego lepszy” — opowiada Bruce. Po tym jak został gwiazdą cyrku z Gibsonton, cała rodzina nie ukrywa dumy z krewniaka. Nawet matka Bruce’a, która zawsze chciała wykształcić syna na prawnika, teraz przyznaje, że stawiając na jedzenie, dokonał on słusznego wyboru.

Kozia mama
Barbara Moody została treserką zwierząt w roku 1952. Jak przystało na Gibsonton, została bardzo niezwykłą treserką. Wspólnie z mężem Albertem wyszukiwała bowiem zwierzęta o urodzie, powiedzmy, nietypowej. I tak, swoje miejsce u państwa Moody znalazł karłowaty konik—garbusek, krowy o dwóch pyskach i pięciu nogach, kozioł—wcześniak. „Wszystkie te zwierzaki zostały stworzone przez Boga, więc należy im się opieka. Dlatego też poświęciłam im niemal całe życie” — mówi Barbara.  

Karzeł Pete 
Naprawdę ma na imię Norbert, ale mało kto to pamięta. W czasach, kiedy występował na deskach lokalnych teatrów, wołano na niego Little Lord Leon (czyli: mały lord Leon). Kompani z trupy cyrkowej zwą go Poobah. Podczas występów jednak jest on przedstawiany jako Pete The Clown, czyli klaun Pete. Przed publicznością, ubrany w lamparcią skórę Pete połyka noże, zieje ogniem, tańczy na potłuczonym szkle i podnosi zaczepione hakiem na jego języku ciężarki.

Impresario
„Mieszkam i pracuję z tymi ludźmi od 40 lat, kumpluję się z nimi, pomagam w pracy. Nie jestem dla nich jedynie szefem — mówi Ward Hall, impresario artystów z Gibsonton i zarazem kierownik trupy. — Jestem pewien, że ci ludzie mają w sobie więcej ciepła i rozsądku niż przeciętny Amerykanin. Dobrze wiedzą, kim są, są świadomi własnych wad i ograniczeń. Najważniejsze, że z inności potrafią oni uczynić swoje największe atuty. Co więcej, mają z tego satysfakcję, a nierzadko nawet całkiem spore pieniądze. A o to przecież chodzi”.

Dodał(a): ckm Poniedziałek 31.10.2011