„Czerniawski. Polak, który oszukał Hitlera” - fragment książki

Roman Czerniawski - polski szpieg z czasów II wojny światowej, który rozpracował niemiecką armię we Francji z dokładnością do pułku. Błyskotliwy, odważny, bystry. Tylko na CKM.pl przeczytacie fragment książki Andrzeja Brzezieckiego o tym wybitnym Polaku.
Czerniawski(1).jpg


Sukcesy i kobiety Armanda


Czerniawski dobrze zapamiętał pewien letni dzień, gdy uzmysłowił sobie, że jego sieć zlokalizowała, dzięki oznaczeniom na pojazdach, które nazywał totemami, pozycje wszystkich dwudziestu dwóch dywizji niemieckich stacjonujących we Francji i że żadna z tych dywizji nie mogła zmienić lokalizacji bez jego wiedzy. Tamtego dnia, by to uczcić, zaprosił najbliższych współpracowników do restauracji przy placu Pigalle.

Nie jadł kasztanów, lecz pierwszy raz w życiu skosztował żab.

I dosłownie nazajutrz dokonał kolejnego przełomu w swej pracy – obserwując, trochę z nudów, mundury Niemców na Polach Elizejskich, zauważył, że mają oni dodatkowe oznaczenia w postaci białych, żółtych i czerwonych wstążek, które rozróżniały poszczególne pułki w ramach poszczególnych dywizji. To pozwoliło mu rozpracować niemiecką armię nad Sekwaną z dokładnością do pułku i przyporządkować konkretnym pułkom poszczególne bataliony i kompanie. „Dopomoże to ruchom podziemnym do identyfikowania jednostek dywizyjnych na terenie całej Europy” – nie miał wątpliwości co do znaczenia swego odkrycia.

W chwili rozkwitu, latem 1941 roku, Interallié liczyła około stu pięćdziesięciu agentów, którzy współpracowali regularnie i mieli pseudonimy. Do tego należało doliczyć jeszcze ludzi, którzy sporadycznie pomagali siatce. La Famille miała w Paryżu cztery radiostacje zdolne wysyłać czterysta słów dziennie. Radio przydawało się nie tylko do komunikacji z Londynem. Czasem służyło do werbunku do siatki i do uwiarygodnienia się w oczach potencjalnych agentów. Czerniawski, by udowodnić, że naprawdę pracuje dla aliantów, uzgadniał z chcącym jakiegoś potwierdzenia komunikat, czasem było to jedno zdanie, który danego dnia i o danej godzinie nadać miała francuska sekcja radia BBC, jako messages personnels, czyli „wiadomości prywatne”. Po wysłuchaniu takiego przekazu wszelkie wątpliwości znikały. Było oczywiste, że Armand ma bezpośredni kontakt z Londynem i może poprosić, by BBC nadało konkretny komunikat.

Siatka miała też, choć nie jednocześnie, cztery skrzynki kontaktowe, w których agenci zostawiali informacje. Jedna mieściła się na przykład w kawiarni La Palette i prowadziła ją szatniarka, inna w wynajmowanym biurze w gmachu szkoły językowej Berlitza. Pozostałe u konsjerżek w jednej z dzielnic Paryża.

Na podstawie otrzymywanych raportów polski szpieg sporządzał większe opracowania, które potem Kotka redagowała i poprawiała. Liczyły one po kilkadziesiąt stron, a nieraz i sto. Zawierały rysunki oraz mapy. Trafiały raz w tygodniu do Londynu przez Hiszpanię. Przewożono je na Półwysep Iberyjski sfotografowane, zapakowane do specjalnych pudełek na perfumy tak, że w razie otwarcia pojemnika klisza uległaby prześwietleniu. Czerniawski zdołał wykupić swój cenny aparat z lombardu, ale zdobył też stary, eksperymentalny aparat opracowany przez firmę braci Lumiere, do którego można było włożyć stuklatkowy film.

Dogodną trasę przerzutu raportów do Hiszpanii opracowała agentka Aouta z leżącego nad granicą z tym krajem sektora A. Aouta miała drugi, częściej używany pseudonim Moustique. Tak naprawdę nazywała się Simone Deschamps – według Armanda była drobna, atrakcyjna i ruchliwa. Nosiła też dobrze skrojone kostiumy. Słowem, podobała mu się.

Według La Chatte była to młoda kobieta o krótko ściętych włosach koloru czerwonego mahoniu i permanentnie trzymająca w ustach papierosa, co nadawało jej pewien rys arogancji.

Była też, według Kotki, rozwiązła – kłóciła się ze swoim kochankiem Mono, czyli Kentem, i „próbowała spać ze wszystkimi chłopcami”. Kotka w pewnym momencie nie wytrzymała i wrzasnęła na Moustique: „Kochaj się z nimi wszystkimi, ale na miłość boską, pracuj!”.

Być może ta uwaga, zamieszczona w wydanych po wojnie wspomnieniach, miała wyrównać porachunki między kobietami, a może jednak bardziej zaboleć Czerniawskiego – który potem, co prawda na krótko, ożenił się z Simone Deschamps.

Kotka zaprzeczała konsekwentnie, by kiedykolwiek poczuła miętę do Czerniawskiego. Był przecież, jak złośliwie twierdziła, brudasem. Gdy kiedyś jej matka spytała ją, czy są parą i czy kocha Polaka, odparła, że, owszem, kocha, ale pracę z Armandem – i to wszystko.

Jednak „Armand nie mógł znieść życia w celibacie” i dlatego chciał, by Orion, kobieta, z którą spędził kilka słodkich chwil podczas wypadu na narty w Megeve, przyjeżdżała do Paryża. Robiła to chętnie, ale nie mogła być przy swym kochanku non stop.

Latem 1941 roku (według Kotki dokładnie 29 czerwca) w Paryżu pojawiła się jeszcze jedna kobieta. Gdy Czerniawski zorientował się, że nie nadąża z kodowaniem coraz większej liczby depesz, a szyfru nie mógł przekazać byle komu, przypomniał sobie o uroczej wdówce z Lunéville, Renée Borni, która dała mu po klęsce Francji schronienie, papiery i ubranie po mężu. Renée pracowała jako księgowa, więc była dobra w liczeniu i nadawała się do pracy z kodem. Tak było według Czerniawskiego, według pani Carré Roman po prostu nie mógł wytrzymać bez kobiety. Tak czy inaczej, Czerniawski poprosił szefa sektora H, położonego na wschodzie Francji, by ściągnął Renée do stolicy. Ta nie wahała się ani chwili. Chciała pracować dla Czerniawskiego. I być blisko niego. Została agentką Violette.

Już po wojnie wielokrotnie sugerowano, że Violette i La Chatte się nie znosiły, a przyczyną tego stanu rzeczy była kobieca zazdrość. Zarówno Czerniawski, jak i Carré konsekwentnie temu zaprzeczali. „Życie codzienne i praca ich układały się tak, że nie dawały im powodów ani do rywalizacji, ani też do zazdrości” – pisał Czerniawski o obu paniach. Przyznawał jednak, że różnice między nimi nigdy nie pozwoliłyby na przyjaźń. Kotka „nie była ładna, lecz wiedziała, jak zainteresować sobą mężczyzn”, była ponadto oczytana, obyta i intrygująca. Renée za to była „młodsza wiekiem i przystojna. Miała czarne błyszczące oczy”, lubiła kawiarnie, wesołe towarzystwo, ale nie miała wyższego wykształcenia ani ambicji intelektualnych.

Czerniawski bardziej szczery był w opracowaniu, które później sporządził na potrzeby MI5 – tam pisał o tarciach między obiema kobietami i o tym, że Violette bała się intryg Kotki.

Według Mathilde Renée nie była jednak niczym więcej, jak tylko „typową, bez gustu ubraną, prowincjonalną kobietką”. Przypominała jej, dumnej Kotce, „kurczątko”. Oczywiście Kotka przyjęła to prowincjonale biedactwo życzliwie i dała mu wszystkie potrzebne wskazówki, by mogło się podciągnąć. Także Czerniawski zaczął zwracać się do Renée per Kurczątko.

Czy Mathilde była zazdrosna? Większość publikacji na temat historii sieci Interallié sugeruje, że poczuła się zdradzona przez Armanda po tym, jak ściągnął Renée do Paryża. Czy jednak naprawdę Czerniawski i Carré byli wtedy kochankami? W październiku 1942 roku Czerniawski zeznawał: „Między mną a »La Chatte« w pierwszych już czasach pobytu naszego w Paryżu, najdalej po tygodniu, stanęła umowa, obustronna, iż przestajemy dla siebie istnieć jako mężczyzna i kobieta, a stajemy się jedynie kolegami w pracy wywiadowczej”.

Można to dwojako rozumieć. A Kotka, owszem, poczuła się zagrożona, ale nie przez to biedne „kurczątko” z Lunéville, ale przez ambitną, przedsiębiorczą i „ruchliwą” Moustique.

Z pewnością jednak Romana i Mathilde łączyła wielka przyjaźń – przez wiele miesięcy mieszkali razem i dzielili wspólny los. Przeżywali sukcesy i porażki. Choć zdarzały się kłótnie, to w ich wspomnieniach dużo jest momentów, gdy śmiali się, tańczyli razem z radości wokół stołu i klaskali w dłonie. W swych pisanych w 1942 roku w brytyjskim więzieniu wspomnieniach Kotka wymieniała jeszcze inne kochanki Czerniawskiego. Ten jednak zaprzeczał i twierdził potem, że odkąd sprowadził Violette do Paryża, nie miał ani zamiaru, ani czasu, by ją zdradzać.

Jeszcze przed pojawieniem się Renée w Paryżu do Armanda, jak wspominała Mathilde, dotarła wiadomość o śmierci jego matki. Musiało tu zajść duże nieporozumienie – matka Czerniawskiego żyła i potem jeszcze, zupełnie nieświadomie, odegrała rolę niemieckiej zakładniczki w jego układach z Abwehrą. Z teczki Czerniawskiego prowadzonej przez brytyjski kontrwywiad wiemy jednak, że w 1941 roku zmarł jego ojciec, Stefan. Czy to wiadomość nadeszła przekłamana, czy to Carré się myliła?

Opis smutku Romana po śmierci rodzica wydaje się jednak dość wiarygodny. Wiadomość musiała nadejść przed 10 maja 1941 roku, gdyż Czerniawski, jak opisywała Mathilde, był bardzo podenerwowany z powodu kłopotów z łącznością. Informacja z Polski mogła go już tylko załamać. Tego wieczoru byli u Czerniawskiego i Carré goście – Roman dużo pił i zachowywał się tak, jakby był w innym świecie. Potem rzucał kieliszki do płonącego kominka. Wreszcie, po wyjściu gości, położył się. Mathilde usiadła przy nim na łóżku i do rana słuchała jego wspomnień z dzieciństwa


Roman Czerniawski, znany również jako Walenty, Armand, Hubert i Brutus. Jeden z największych agentów w historii europejskiego wywiadu. Innowator, którego generał Sikorski osobiście odznaczył orderem Virtuti Militari. Człowiek, który rozkazywał Francuzom, wzbudzał podziw Abwehry, pracował dla rządu Jego Królewskiej Mości, oszukał Hitlera, a przede wszystkim służył Polsce.

Na podstawie m.in. niedawno odtajnionych dokumentów z archiwów brytyjskich służb specjalnych Andrzej Brzeziecki kreśli portret jednego z najbardziej bohaterskich Polaków działających w wywiadzie podczas II wojny światowej. Ten ekscentryczny mężczyzna zaskakiwał największych przywódców Europejskich swoim sprytem, pomysłowością i niestandardowymi metodami konspiracyjnymi, a jego życiorys z powodzeniem mógłby posłużyć Ianowi Flemingowi za wzór przy tworzeniu postaci Jamesa Bonda, z którym dzielił także słabość do płci pięknej.


Premiera książki: 25 kwietnia 2018, Wydawnictwo Czarne 


Dodał(a): CKM/ fot. materiały prasowe Poniedziałek 23.04.2018