Nasi tu byli!

Grenada to raj – powiedział mi pierwszego wieczoru na wyspie jakiś najarany trawa rastaman. O dziwo, nie kłamał!

grenada

Kiedy przebrana za Mikołaja prześliczna Mulatka składała życzenia gwiazdkowe na antenie publicznej telewizji, śnieg za jej plecami padał z dołu ekranu do góry. Nikogo to jednak nie zdziwiło, bo przecież na Grenadzie nikt nigdy śniegu nie widział. Na tej niewielkiej— 34 kilometry długiej i 19 kilometrów szerokiej— wyspie w archipelagu Wysp Karaibskich codziennością jest trzydziestostopniowy upał. A także rastamani, reagge, dredy, jointy, kokosy, palmy, owoce morza i lazurowa woda w Morzu Karaibskim. Wyspa Przypraw, królestwo gałki muszkatołowej, ojczyzna „nic nie robienia” i Mekka malutkiej grupy obrzydliwie bogatych „białasów”, trzymających tu swoje obrzydliwie drogie jachty. Grenada to upał, brud na ulicach i las tropikalny. To luksusowe hotele i chaty z liści. Jedno z niewielu miejsc na świecie, gdzie lokalne połączenia telefoniczne są za darmo. Rozpadająca się chata sklecona z liści, a przed nią leżący i dłubiący w nosie Murzyn ze słuchawką telefonu przyklejoną do ucha to niemal pocztówka z tego miejsca. Bieda jest tu potworna, pracy nie ma, ale telefony są za darmo. Najlepiej poznawać wyspę w ruchu. Polecam przejażdżkę komunikacją publiczną na Grenadzie, czyli przeładowanym minibusem, pędzącym pod prąd i po półmetrowych dziurach. Najarany kierowca (marihuana rośnie tu jak zwykła trawa) zatrzymuje się wtedy, kiedy chce, ewentualnie wtedy, kiedy usłyszy rozpaczliwe walenie w blaszany dach samochodu. Najczęściej jednak nie słyszy nic, bo zdezelowany magnetofon ryczy i dudni w stylu reagge. Po pięciu minutach masz tego dosyć, po dziesięciu naprawdę chcesz wysiąść, po piętnastu zaczynasz płakać z bezradności, a po dwóch dniach... przyzwyczajasz się i nawet zaczynasz to lubić. Bo Grenady nie da się nie polubić.


Polak to brzmi dumnie

Kiedy wylądowałem na lotnisku Point Salines byłem przekonany, że nikt tu Polaków nie zna. Myliłem się... Janusz, bo tak się wszem i wobec przedstawiał, pojawił się na wyspie mniej więcej rok przed mną. Przypłynął promem z żoną, z bratem i z lśniącym, terenowym samochodem. Odpoczywali, pokazywali się w najmodniejszych miejscach, które można tu policzyć na palcach jednej ręki. Janusz szybko stał się duszą towarzystwa. Dużo opowiadał o Polsce, na lewo i prawo rozdawał breloczki z napisem „Proud to be Polish” („Jestem dumny z tego, że jestem Polakiem”). Śmietanka towarzyska Grenady zaakceptowała i polubiła Janusza. Zapraszano go na bankieciki i imprezy na jachtach i w willowych posesjach. Podobno dopuszczono go do najbardziej strzeżonej rozrywki Grenady — polowania na pancernika. Polowania nielegalnego i surowo karanego przez władze. Ale władze też polubiły Janusza. Do tego stopnia, że po kilku tygodniach  pobytu otrzymał kredyt bez poręczenia w Bank of Grenada, teoretycznie na budowę pensjonatu. Januszowi grunt zaczął się palić pod stopami dopiero wtedy, gdy wyszło na jaw, że swój lśniący samochód sprzedał za gotówkę aż ośmiu osobom, plan pensjonatu nawet nie istnieje, jego żona wcale nie jest żoną, tylko podrzędną gwiazdką porno, a na Grenadzie nakręcił z nią kolejny film akcji. Tak jak nagle się pojawił, tak samo zniknął. Policja złapała go dopiero pędzącego motorówką gdzieś przy Trinidad i Tobago. Okazał się hochsztaplerem polskiego pochodzenia z Chicago.


Lufa dla naiwnych

Leżę na plaży Grand Anse. Słońce, ciepła woda, czysty piaseczek, palmy... Nagle pojawia się bezzębny dziadek z dredami i czymś w rodzaju jasnobrązowego banana połączonego ze zmywakiem do naczyń w ręku. „Hello, men — zagaduje. — Mam tu coś dla ciebie. Możesz to zjeść, możesz się tym umyć, możesz ususzyć pestki. To lufa człowieku. Taki owoc. Lufa, rozumiesz. Tylko dziesięć dolców”. Oglądam lufę, czyli ten owoc, i pytam, gdzie on rośnie. Dowiaduję się, że bardzo wysoko w górach, na niedostępnych terenach. Lufa ma właściwości lecznicze i koniecznie muszę ją mieć. Targuję się z dziadkiem 15 minut i kupuję lufę za 3 dolary. Kiedy wracam do bungalowu, widzę, że lufa rośnie tu wszędzie, jak chwasty. A dziadek mi wmówił, że wysoko w górach, właściwości lecznicze... Czuję się tak, jakbym chłopu na kartoflisku zapłacił 50 złotych za ziemniaka. Już wiem, że na Grenadzie naiwnych miejscowych przekręcają nie tylko Polacy, ale także miejscowi przekręcają naiwnych Polaków.


Z dna do góry
Tak twierdzi Karol. Karol zadomowił się na wyspie kilka lat temu. Najpierw przyjechał na wakacje. Po dwóch tygodniach zadzwonił do Europy, kazał sprzedać dwa samochody i dom, za które kupił hacjendę w stylu kolonialnym na jednym ze wzgórz z widokiem na morze. Bardzo szybka i konkretna decyzja. Dzisiaj jest właścicielem sklepu dla płetwonurków i instruktorem nurkowania. Na Grenadę przyjeżdżają nurkować ludzie z całego świata. Są tu przepiękne podwodne lasy, rafy koralowe, wraki i śliczne kolorowe ryby. Pojedyncze nurkowanie kosztuje tu ok. 55 dolarów, natomiast za podstawowy kurs na najniższy stopień, czyli open water, zapłacić trzeba w granicach 370 dolarów. Ale warto wydać te pieniądze. Po pierwszym nurkowaniu na Grenadzie z wrażenia nie mogłem spać przez kilka nocy. Zresztą i tak spędzałem je na imprezach z Karolem. Jego ulubionym nocnym zajęciem było zapalenie „śmiesznego papieroska” z marihuaną i siedzenie w akwalungu pod wodą na głębokości dwóch metrów. Podobno wrażenia nieziemskie. Sprawdzę następnym razem.

GRENADA


pieniądz: dolar karaibski
język: angielski
ludzie: mili, kiedy najarani
napoje: Pinacolada, rum i piwo Carib
klimat: cieplutki
jak się dostać: samolot BA, przez Londyn, okolice 800–1000 dolarów


Dodał(a): ckm Poniedziałek 12.09.2011