Kobieton blues

Zastanawiałeś się kiedyś, jak byś wyglądał w sukience? A w damskiej bieliźnie? Daj spokój, z nami możesz być szczery

drag queens

Zaplecze pewnego modnego, warszawskiego klubu w piątkową noc nie wygląda atrakcyjnie, wierzcie mi. Oczekiwałem widoku jak z amerykańskiego kryminału: kanapy pokryte białą skórą, ubrani na sportowo faceci ze złotymi łańcuchami i łaszące się do nich długonogie modelki. A tu? Ponadstukilogramowy gość siedzi na taborecie i... reguluje sobie brwi. To właśnie Marek, gwiazda wieczoru. Właściwie powinienem napisać „to jeszcze Marek”. Bo już za chwilę mój nowy znajomy umaluje twarz, naciągnie sukienkę, rajstopy i jako „Żaklina” ruszy tańczyć dla modnie ubranych, rozbawionych ludzi pijących diabelnie drogie alkohole. Będą go oklaskiwać adwokaci obcych spółek, dorodne bizneswoman będą piszczały na widok jego przebrania, dobrze zarabiający dyrektorzy agencji reklamowych i ich asystentki będą wznosić toasty za jego zdrowie. A on? W rytm przebojów Maryli Rodowicz i Haliny Kunickiej będzie kusząco prezentował podwiązki i sztuczny biust.


PRACA POPŁACA
To, co robi Marek, na Zachodzie nazywa się drag show, a w Polsce bardziej swojsko: występ aktora parodysty. Chodzi o to, by przebrany za babę chłop (tzw. drag queen, po polsku: kobieton) udawał, że śpiewa znane przeboje. — Parę lat temu na drag shows zjawiali się wyłącznie homoseksualiści — mówi Marek. — Teraz wieczór urozmaicony występem drag queen zaliczają ludzie, którzy chcą być trendy. Przychodzą ze swymi kobietami i szaleją w rytm puszczanych z playbacku przebojów lat 60., 70. i współczesnych. Ilu aktorów parodystów jest nad Wisłą? Piotrek, szef jednej z agencji parodystycznych i mój przewodnik po świecie kobietonów, twierdzi, że około siedemdziesięciu, z czego przynajmniej dwudziestu w Warszawie. — Kiedyś chłopaki robiły to dla rozrywki — pokazuje albumy z fotami, na których młodzi faceci w biustonoszach zabawiali uczestników wieczorów kawalerskich. — Ale sytuacja na rynku pracy pogorszyła się i dla wielu śpiewanie w kobiecym stroju stało się sposobem na życie. Czy można przeżyć za poruszanie ustami i taniec w babskim stroju? Sprawdźmy. Za swój występ drag queen bierze od 500 zł do 2000 zł. W ciągu miesiąca może wystąpić pięć razy. W najgorszym razie pod koniec miesiąca ma na rękę ok. 3500 zł. Nieźle, skoro tyrający 12 godzin na dobę policjant zarabia połowę tej sumy.

CO KRĘCI KOBIETONA
Marek właśnie wrócił ze sceny. Zza kulis słychać oklaski, gwizdy i kobiece piski zachwytu. Poprawia czarną sukienkę, wyciera spocone czoło i nerwowo zapala papierosa. — Jak to jest tak... przebierać się za babę — pytam, gdy „Żaklina” poprawia makijaż przed powtórnym wyjściem na scenę. — Najbardziej boli regulacja brwi. Musisz milimetr po milimetrze wyrywać włoski z bardzo czułej skóry — mówi Marek i nie wyjmując z ust tlącego się Marlboro, maluje wargi. — Kłopotliwa jest też depilacja nóg, ale i do tego idzie się przyzwyczaić. — Pytam o sferę... eee... duchową... — kluczę, by nie urazić mojego rozmówcy. — Robota jak robota — poprawia perukę. — Ale ty chyba chcesz wiedzieć, czy mnie kręci przebieranie się w biustonosz i stringi? — No właśnie — cieszę się, że tak łatwo wybrnąłem. — Ani trochę, człowieku — przyznaje i za chwilę znowu wybiega na scenę. Słychać brawa. Podchodzę do podestu i powoli odchylam kurtynę. Sala szaleje, z głośników rozlegają się pierwsze takty piosenki Haliny Kunickiej „Mamy po dwadzieścia lat”. Mój nowy znajomy zaczyna tańczyć i ruszać ustami do słów piosenki. Parodiowana przez „Żaklinę” Halina Kunicka nie jest niska i gruba, ponadto na scenie nigdy nie pojawiała się w czerni. Jednak publiczność ma to gdzieś. Bawią się doskonale, obserwując kobietona w sukience. — Nie chodzi o to, by było prawdziwie i wiernie z oryginałem — tłumaczy mi Piotrek. — Ma być śmiesznie i koniec.

ŚPIEWANIE NA KARPIA
Zmieniamy lokal. Z Piotrkiem jedziemy na spotkanie do innego klubu. Po drodze mijamy knajpę, gdzie przed wejściem tłoczy się spory tłumek bogato ubranej młodzieży. Piotr zatrzymuje się i przez otwarte okno przywołuje jakiegoś znajomego. Podchodzi do nas dobrze zbudowany gość w szarym garniturze. To Zbyszko, menedżer lokalu. Dziś wieczór występuje tam słynny francuski drag queen. — Na pomysł zaproszenia drag queen wpadł któryś z moich szefów. Jak widzicie, publiczność jest bardzo zainteresowana. Publiczność płci obojga — podkreśla Zbyszko i pokazuje kilka efektownych, dwudziestoparoletnich blondynek, próbujących przepchać się do wejścia. — Widzisz, drag queens to już nie gejostwo, tylko modna rozrywka — śmieje się Piotrek, kierując auto w kierunku Starego Miasta. — Poszło nawet podanie do Związku Artystów Scen Polskich o uznanie drag queen za zawód estradowy. Niestety — brak odpowiedzi. A szkoda, bo rozwiązałoby to mnóstwo problemów, np. z płatnościami, odliczeniami od podatku i prawami autorskimi. W pewnym momencie Piotr zatrzymuje samochód i gestem przywołuje jednego z przechodniów, łysego, wysokiego faceta ubranego w sportową kurtkę. — Dobrze się składa, podrzucimy Marcina — wyjaśnia. — Marcin, do teatru? — pyta. — Oczywiście — mówi mężczyzna, wsiadając do auta. — Marcin na co dzień pracuje w teatrze rewiowym — przedstawia Piotr kolegę, ruszając z piskiem opon. — Gra tam kobiece role i doskonale śpiewa. A raz na jakiś czas daje czadu w klubie. — Śpiewam piosenki Violetty Villas — Marcin wyciąga do mnie rękę. — I można powiedzieć, że jestem kimś w rodzaju konsultanta. Czasem przychodzą do mnie polskie kobietony i proszą o radę. A to jak zatańczyć, a to co zaśpiewać, a to w czym wystąpić. Niestety, większość z nich to amatorzy o żenującym poziomie. Nie mają podstawowej wiedzy scenicznej, a do tego przed publicznością zachowują się okropnie. Drag show to sztuka, a nie poruszanie ustami „na karpia”. Chwilę później Marcin wysiada pod teatrem, a my ruszamy w dalszą drogę. Nie mija kwadrans, a wchodzimy do Kordonu. Tu też występują kobietony. Siadamy przy małym stoliku, Piotr zamawia cztery mocne drinki na bazie whisky. Po chwili dosiada się do nas szczupły i wysoki mężczyzna. To „Vanessa”. 

BURZA WŁOSÓW I SKARPETKI
„Vanessa”. Prosi, by nie ujawniać jego nazwiska. Ma 27 lat, na imię Piotr, mieszka na Pradze. — Zacząłem od zabawiania kolegów ze studiów, ale szybko zrozumiałem, że na amatorce nie zajadę daleko. Pamiętam swój pierwszy raz. W pożyczonej sukience i z koszmarnym makijażem. Groza... Dwa lata temu w firmie, w której pracował, były masowe zwolnienia. Od tamtego czasu drag shows przestały być dla niego zabawą, a stały się źródłem utrzymania. Zainwestował w stroje (ma ich ponad 30) i zaczął działać. — Jestem kimś w rodzaju wolnego strzelca, występuję w klubach w całym kraju — mówi „Vanessa”. — Najbardziej lubię parodiować Alicję Majewską. Ona tak fajnie się trzęsie, kiedy śpiewa. Pytam o szczegóły techniczne. Jak z normalnie wyglądającego faceta przekształcić się w kobietona. — Najbardziej czasochłonny jest makijaż — wzdycha „Vanessa”. — Czasem przed lustrem spędzam nawet dwie godziny. Wcześniej trzeba dokładnie zgolić zarost. Potem już tylko dopasowanie sukienki i jazda na scenę. — A biust? — pytam. — Co biust? — dziwi się Marcin, zamawiając kolejne drinki. — Jak robicie cycki? — dopytuję się. — Są dwa sposoby — mówi „Vanessa”. — Kupujesz silikonowe wkładki do bielizny, po 40 zł sztuka, albo wypychasz biustonosz skarpetkami. — Bywają śmieszne sytuacje, kiedy drag queen kupuje sobie za 6—7 tys. zł perukę, a biust ma wypchany brudnymi skarpetkami — dodaje „Vanessa”.

JAKA JA KAYAH?
Tego chyba dla mnie za wiele. Wypijam duszkiem drinka. — Chłopaki, ale wy tak nie na poważnie, prawda? — pytam, czując parzące ciepło alkoholu w gardle. — Ale co na poważnie? — pyta łagodnie „Vanessa”. — No, skończycie z tym niedługo, prawda? Założycie rodziny, ustatkujecie się. Ta cała przebieranka to tylko dla pieniędzy? — Nie... — mówi poważnie „Vanessa”. — Pieniądze są OK, ale drag show robisz dla przyjemności i sztuki. — To sposób na życie i doskonała zabawa — Piotr podsuwa mi kolejną szklankę. — Zresztą, zastanów się. Dostaniesz 700 zł za artykuł o nas? — No, mam nadzieję — kręcę. — Widzisz, a gdyby cię tak przebrać... — śmieje się Marcin. — Za kogo by przebrać redaktorka? — zastanawia się. — Za Zdzisławę Sośnicką — podpowiada „Vanessa”. — Albo za Kayah! — Tak! Kayah. Zastanów się — mami Marcin. — Dostałbyś 1000 zł za wieczór, zorganizowalibyśmy ci kilka występów. Śpiewałbyś „Testosteron”. To hicior! Mówią poważnie czy szydzą? Nieważne. Wypity alkohol daje znać o sobie. Przepraszam towarzystwo i idę do toalety. Po drodze mijam lustro. Niech no popatrzę... Czy pasowałaby do mnie czarna, skórzana sukienka? Nie, bzdura. Ale przyznaję, nad pisuarem nuciłem: „Oskarżam cię o niespełnienie, osamotnienie, zdradę tych miejsc...”.

PS Niektóre imiona i pseudonimy bohaterów reportażu zostały zmienione. 


Dodał(a): ckm Czwartek 03.11.2011