Pijany policjant rozbił samochód i uciekł. Zostawił kolegów, którzy umierali na miejscu
Prokurator chce najwyższej kary dla funkcjonariusza Adriana B., który spowodował tragiczny wypadek w Kobyłce (woj. mazowieckie). Policjant rozbił kabriolet na słupie, a pod wpływem uderzenia jego dwóch kolegów wypadło przed maskę (a siedzieli na bagażniku). Adrian B. zamiast im pomóc, wziął jeszcze jednego pasażera i zostawili konających mężczyzn na drodze.
Cała sytuacja miała miejsce 21 lipca 2022 r. Tuż po północy na ul. Ręczajskiej doszło do wypadku. Kierowca mercedesa SL500 stracił panowanie nad samochodem i uderzył w krawężnik, a następnie w słup. Z bagażnika wypadli dwaj mężczyźni, którzy, przez brak otrzymanej pomocy, zginęli na miejscu. Wszyscy panowie się dobrze znali.
Sprawdź także: Po sześciu latach oddali mu Seicento z wypadku kolumny Beaty Szydło. Nie zwrócili za OC
Mercedesem kierował Adrian B., który w tamtym momencie był funkcjonariuszem warszawskiej policji. Miał 1,27 promila alkoholu we krwi. Towarzyszył mu Dariusz S.
"Kierujący samochodem, jadąc z prędkością około 93 km/h, pokonując łuk drogi, uderzył prawym przednim kołem pojazdu w krawężnik jezdni, na skutek czego przewożeni na bagażniku samochodu mercedes mężczyźni wypadli z samochodu i uderzyli w betonowy słup latarni ulicznej, zaś pojazd uderzył w kolejny słup latarni ulicznej" – mówiła prok. Katarzyna Skrzeczkowska z Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga.
Proces w tej sprawie właśnie się zakończył. Toczył się przed sądem w Wołominie. W mowie końcowej prokurator zażądał dla oskarżonego 14 lat więzienia. Maksymalna kara za spowodowanie takiego wypadku to 12 lat, jednak oskarżyciele postawili tezę, że Adrian B. dopuścił się dwóch przestępstw: najpierw samej jazdy, a dopiero potem wypadku.
Oskarżony błagał przed sądem o niską karę. Obiecywał, że zacznie pracować i wypłacać rentę osieroconym córkom zmarłych. Wyrok w sprawie zostanie ogłoszony 15 czerwca.