Polak wolał start-up od pracy w Google

Aby dostać się w szeregi Google'a należy przejść uprzednio morderczą, wieloetapową rekrutację. Wojciech Grześkowiak pomyślnie zaliczył wszystkie rozmowy kwalifikacyjne i testy, by na koniec... odrzucić jednak stanowisko oraz 120 tysięcy dolarów pensji rocznie i zająć się swoim startupem w Polsce

shutterstock_192086159.jpg

Ludzie z całego świata marzą o tym, by pracować w Google. To dlatego rekrutacja do słynnego giganta przebiega wieloetapowo - w końcu żeby dostać stanowisko, trzeba pokonać całą konkurencję. Wojciechowi Grześkowiakowi się udało. Finalnie odrzucił jednak propozycję firmy (około 120 tysięcy dolarów rocznie), by robić swój startup w Polsce.

Wojciech Grześkowiak od zawsze wiedział, że chce być programistą. W osiągnięciu celu pomogły mu na pewno niewątpliwe zdolności oraz ambicja. Maturę zaliczył na 100%, mimo że jako pierwszy rocznik zdawał ją na nowych zasadach. Poszedł na Politechnikę Warszawską.

"Moje pierwsze CV wysłałem do Microsoftu. Odpadłem, bo mój angielski nie był wystarczająco dobry, a i trema mnie kompletnie zjadła. Gdzieś na trzecim roku poszedłem na konkurs Samsunga ogłoszony na uczelni. Z biegu, praktycznie bez żadnego przygotowania. Znalazłem się w finale. Zaproponowano mi pracę" - wyznał w rozmowie z INN Poland.

W ten sposób mężczyzna już podczas studiów zdobył niezbędne doświadczenie. Po pierwsze, jako pracownik laboratorium BRAMA na Politechnice Warszawskiej, po drugie, w Dziale Badań i Rozwoju Samsung Electronics Polska, gdzie błyskawicznie awansował na szefa zespołu programistów zajmujących się międzynarodowymi projektami informatycznymi.

W końcu w 2012 Grześkowiak zdecydował się odejść z Samsunga i otworzyć własną firmę. Tak powstała Saving Cloud specjalizująca się w monitoringu internetowego rynku FMCG. Pewnego dnia mężczyzna odebrał jednak maila od headhuntera z Googla, który znalazł jego profil na LinkedIn. Mimo że nie był do tego przekonany (wszak właśnie rozpoczął swój własny biznes), postanowił wziąć udział w rekrutacji. 

Rekrutacja była prawdziwym torem przeszkód. Najpierw dwie rozmowy kwalifikacyjne przez telefon z przedstawicielami firmy z Londynu oraz Madrytu, sprawdzające jego wiedzę i kwalifikacje. Potem mordercza wideo-konferencja z Monachium, podczas której musiał rozwiązywać konkretne problemy stawiane mu przez rekrutera (kiedy znajdywał rozwiązanie, ten zmuszał go do szukania kolejnych). Następnie dwie rozmowy w Zurychu - pierwsza związana z Google Doc, a konkretnie polegająca na znalezieniu odpowiedniego algorytmu i zakodowaniu go w wybranym języku (czas na zadanie 45 min), druga sprawdzająca umiejętność improwizacji i podejmowania decyzji w trudnych sytuacjach oraz znajomość usług Google takich jak np. AdWords, czy AdSense. Na koniec spotkanie w siedzibie firmy w Warszawie. Kiedy jednak wszystkie etapy przebiegły pomyślnie i komitet rekrutujący w Mountain View musiał podjąć decyzję na temat kandydatury Wojciecha, pojawiły się jego pierwsze wątpliwości.

"To była jedna z najtrudniejszych decyzji w mojej karierze. Firma, w której każdy inżynier chciałby pracować vs start-up na początku swojej drogi. Bardzo dobre stanowisko w najpopularniejszej zagranicznej korporacji vs 12-godzinny dzień pracy nad własnym projektem. Stabilność vs niepewność. Stała pensja vs pensja raz na jakiś czas".

Finalnie mężczyzna zdecydował się na kontynuowanie swojego własnego biznesu. Mimo że zarabia mniej niż podczas pracy w Samsungu, czuje się szczęśliwy i spełniony. Poza tym jego firma wyceniana jest na kilka milionów złotych. Jak przekonuje, nigdy nie żałował swojej decyzji.



Dodał(a): Bartosz Joda Czwartek 16.07.2015