Portale Anty-Społecznościowe
Sam tylko Facebook ma dziś 900 milionów aktywnych użytkowników na całym świecie, z czego prawie 10 mln w Polsce. A są przecież jeszcze inne popularne portale. Innymi słowy, w połowie 2012 roku w społecznościowej sieci siedzą prawie wszyscy, którzy już umieją czytać, a jeszcze nie zapomnieli, jak się pisze. W tym, niestety, również ludzie, z którymi raczej nie chciałbyś się spotkać w realnym świecie. Zanim bez oporów jak dziecko ujawnisz naiwnie w internecie wszystkie prywatne informacje – i bezdyskusyjnie uwierzysz w to, co umieszczają tam inni – poznaj kilka autentycznych historii z portali społecznościowych, które zaczęły się niewinnie, a skończyły krwawą jatką. A przynajmniej kacem.
MIŁOŚNICZKA ZWIERZĄT
O tym, że nie wszyscy w internecie są tymi, za których się podają, 18-letnia Nona Belomesoff dowiedziała się tuż przed śmiercią. Australijska nastolatka i wielbicielka zwierząt dodała do znajomych na Facebooku niejakiego „Jasona Greena”. Mężczyzna udawał, że jest działaczem organizacji pomagającej zwierzętom i – chociaż nigdy wcześniej nie spotkali się w realnym świecie – w maju 2010 r. namówił dziewczynę na wspólny wyjazd szkoleniowy. Jak łatwo się domyślić, Nona już do domu nie wróciła. „Miłośnikiem zwierząt” okazał się 20–letni Christopher Dannevig już wcześniej karany za ataki na młode kobiety. Fejsową znajomość z Noną zawarł tego samego dnia, w którym wyszedł z ZK za poprzednią napaść.
SPOŁECZNOŚCIOWE PARTY
Idea jest niezła: organizujesz imprezę, na którą zapraszasz parunastu znajomych z serwisu społecznościowego, każdy z tych znajomych przekazuje zaproszenie do kilkunastu następnych osób, tamci do kolejnych – i w ciągu kilku godzin na twoją imprezę wybierają się tysiące ludzi. Kłopot w tym, że efekt często przerasta pomysłodawcę. Pierwszą taką domówkę zorganizował w 2008 r. w Australii poprzez serwis MySpace 17–letni Corey Worthington. 500–osobowa balanga w domu jego matki skończyła się zamieszkami z policją i stratami na 20 tys. dolarów. Tragicznie przebiegła nakręcona na Facebooku impreza na 9 tys. ludzi we francuskim Nantes w 2010 r.: jeden z balangowiczów zginął, 57 trafiło do szpitali, a 30 do aresztu. W lecie 2012 r. moda na „Facebook Party” dotarła do Polski: w Olsztynie do mieszkania w bloku wbiło się 250 osób – prócz nich przyjechało 11 radiowozów policji. W Markach pod Warszawą w jednorodzinnym domu balowało tysiąc ludzi – uspokajało ich 70 funkcjonariuszy wspartych przez policyjne psy.
DZIADKI W SIECI
Na portalach społecznościowych siedzą głównie młodzi ludzie. Ale nie tylko. Fanami Facebooka byli też 63–letnia Ann Rooney (na zdjęciu) i 62–letni Peter Moonan z amerykańskiej Północnej Karoliny. Emeryci byli parą od szesnastu lat, ale na początku 2010 roku Ann nagle zmieniła status na Facebooku z „w związku” na „wolna” i zerwała z Peterem. To mężczyzna jeszcze był gotów przełknąć. Nie wytrzymał parę tygodni później, gdy zobaczył na fejsie, że jego eks znów zmieniła swój status – tym razem na „zaręczona” – i zapowiedziała rychły ślub. W odpowiedzi Peter Moonan wziął rewolwer kaliber 357, strzelił dwa razy do Ann Rooney i raz do siebie. Oboje zginęli na miejscu.
SIECIOWY STALKER
Nawet Mark Zuckerberg, twórca Facebooka, znalazł się w niebezpieczeństwie przez swoje własne dzieło! W 2011 roku niejaki Pradeep Manukonda zaczął nękać Zuckerberga agresywnymi wpisami na fejsie i mejlami, próbował także dostać się do jego domu. Gdy to nic nie dało, Pradeep „przerzucił” się na fejsbukowy profil siostry Marka, Randi Zuckerberg. Na szczęście, nim doszło do czegoś gorszego, sprawa trafiła na policję i Mr Manukonda dostał zakaz zbliżania się do szefa Facebooka oraz jego rodziny na odległość mniejszą niż 300 metrów. Rozgoryczony stalker zapowiedział, że w takim razie na zawsze opuszcza USA. Strata niepowetowana, ale przynajmniej w tym wypadku wszyscy użytkownicy portalu społecznościowego pozostają cali i zdrowi...
LISTA ŚMIERCI
Wojna narkotykowa w Ameryce Środkowej dotarła także do internetu. W sierpniu 2010 roku na kolumbijskim Facebooku zawisła lista 69 nazwisk. Anonimowy autor radził wymienionym młodym ludziom powiązanym z gangami narkotykowymi jak najszybciej opuścić miasto Puerto Asis – albo zostaną zabici. Początkowo wszyscy, włącznie z policją, wzięli listę za żart. Sytuacja zmieniła się, gdy w ciągu kilku dni trzy osoby z listy – Diego Jaramillo, Eibart Ruiz Munoz i Norbey Vargas – zostali znalezieni poszatkowani kulami. W ciągu następnego tygodnia pozostałych 66 młodych ludzi w pośpiechu wyprowadziło się z Puerto Asis do innych miejscowości.
ĆWIERKAJĄCY MORD
Zaczęło się od tego, że w 2009 roku dwaj kumple z dzieciństwa, Kwame Dancy i Jameg Blake (obaj 22–letni), poznali dziewczynę. W pewnym momencie dyskusja na jej temat przeniosła się do sieci – konkretnie na Twittera. Kolejne „tłity” podgrzały atmosferę. Internetowa dyskusja zamieniła się w awanturę i wzajemną wymianę pogróżek. Wreszcie Jameg Blake (na zdjęciu) nie wytrzymał. Wylogował się z Twittera, wziął szotgana, poszedł do Dancy’ego (daleko nie miał – obaj mieszkali na tym samym piętrze w bloku w Nowym Jorku) i odstrzelił mu głowę. Kolejny wpis na Twittera Jameg Blake będzie mógł zrobić za 21 lat – jak wyjdzie z więzienia i pod warunkiem, że portal będzie jeszcze wtedy istniał...
STRZAŁY ZNIKĄD
Podana na Twitterze informacja o strzelaninie w londyńskim rejonie Oxford Circus spowodowała w 2011 r. prawdziwą panikę. „Tłity” wrzucane na policyjny kanał – i w ciągu dosłownie sekund przekazywane dalej przez kolejnych użytkowników Twittera – informowały o ulicznym pościgu za groźnym zabójcą. Przerażeni ludzie szukali schronienia, pracownicy zamykali biura i sklepy. Tyle tylko, że... żadnego killera nie było. Strzelanina była jedynie elementem policyjnych ćwiczeń, które przez niedopatrzenie wyciekły do publicznej sieci. Londyńska policja grzecznie przeprosiła, straty spowodowane parogodzinnym chaosem liczono w tysiącach funtów.
NIEWIERNY
Wyrażane na portalu społecznościowym wątpliwości co do istnienia Najwyższego być może kiedyś skończą się dla Alexandra Aana (na zdjęciu) wiecznymi mękami w ogniu piekielnym – na razie jednak skończyły się ciężkim pobiciem i groźbą więzienia. Na początku 2012 r. Alexander, 31–letni urzędnik z Indonezji, zamieścił na Facebooku krótki wpis: „Bóg nie istnieje”. Już następnego dnia został ciężko pobity przez... jego własnych kolegów z pracy (i równocześnie z Facebooka). A że Indonezja jest krajem muzułmańskim i rzecz dotyczyła samego Allaha, to teraz urzędnik odpowie jeszcze przed sądem za bluźnierstwo. Za odważny, acz nierozważny wpis może trafić do więzienia na pięć lat.
DOLA MILIONERA
Zanim powstały portale społecznościowe, siecią rządziły komunikatory internetowe.Właśnie za pomocą komunikatora ICQ Harold Landry (na zdjęciu), amerykański milioner, poznał w 2000 r. piękną i 26 lat młodszą Lucy. Zapoczątkowana przez internet znajomość zmieniła się w realne małżeństwo, które przez parę lat było całkiem szczęśliwe. Ale w 2009 r. wówczas 38–letnia Lucy Landry zarejestrowała się na Facebooku. Tam odnalazła swoją dawną miłość i zażądała rozwodu od aktualnego męża. Jednak 64–letni Harold Landry nie miał zamiaru pogodzić się z internetową zdradą żony. Oderwał kobietę od komputera, wyciągnął do ogrodu przed ich apartamentem i zadźgał, zadając kuchennym nożem 23 ciosy.
SERYJNY INTERNAUTA
W USA wciąż trwają poszukiwania seryjnego mordercy, który od co najmniej kilku lat zabija prostytutki i zakopuje ich zwłoki na plażach na wyspie Long Island niedaleko Nowego Jorku. Na razie znaleziono 10 ciał, choć funkcjonariusze podejrzewają, że może ich być znacznie więcej. Co najmniej cztery z zabitych kobiet oferowały swe usługi przez Craigslist, popularny w USA serwis społecznościowy z drobnymi ogłoszeniami. Wszystko wskazuje na to, że nieuchwytny morderca wybierał swoje ofiary właśnie przez internet. Craigslist już skasował dział z ogłoszeniami „dla dorosłych”, jednak seryjny zabójca w dalszym ciągu pozostaje na wolności.