Portale ANTYspołecznościowe
Sam tylko Facebook ma dziś 2 miliardy aktywnych użytkowników na całym świecie, z czego kilkanaście mln w Polsce. A są przecież jeszcze inne popularne portale. Innymi słowy, w społecznościowej sieci siedzą prawie wszyscy, którzy już umieją czytać, a jeszcze nie zapomnieli jak się pisze. W tym, niestety, także ludzie, z którymi raczej nie chciałbyś się spotkać w realnym świecie. Zanim bez oporów jak dziecko ujawnisz naiwnie w internecie wszystkie prywatne informacje – i bezdyskujnie uwierzysz w to, co umieszczają tam inni – poznaj kilka autentycznych historii z potrali społecznościowych, które zaczęły się niewinnie, a skończyły krwawą jatką. A przynajmniej kacem.
Miłośniczka zwierząt
O tym, że nie wszyscy w internecie są tymi za których się podają, 18–letnia Nona Belomesoff dowiedziała się tuż przed śmiercią. Australijska nastolatka i wielbicielka zwierząt dodała do znajomych na Facebooku niejakiego „Jasona Greena”. Mężczyzna udawał, że jest działaczem organizacji pomagającej zwierzętom i – chociaż nigdy wcześniej nie spotkali się w realnym świecie – w maju 2010 r. namówił dziewczynę na wspólny wyjazd szkoleniowy. Jak łatwo się domyślić, Nona już do domu nie wróciła. „Miłośnikiem zwierząt”, okazał się 20–letni Christopher Dannevig, już wcześniej karany za ataki na młode kobiety. Fejsową znajomość z Noną zawarł dokładnie tego samego dnia, w którym wyszedł z ZK za poprzedni napad.
Ćwierkający mord
Zaczęło się od tego, że w 2009 r. dwaj kumple z dzieciństwa, Kwame Dancy i Jameg Blake (obaj 22–letni), poznali dziewczynę. W pewnym momencie dyskusja na jej temat przeniosła się do sieci – konkretnie na Twittera. Kolejne „tłity” podgrzały atmosferę. Internetowa dyskusja zamieniła się w awanturę i wzajemną wymianę pogróżek. Wreszcie Jameg Blake nie wytrzymał. Wylogował się z Twittera, wziął szotgana, poszedł do Dacy’ego (daleko nie miał – obaj mieszkali na tym samym piętrze w bloku w Nowym Jorku) i odstrzelił mu głowę. Kolejny wpis na Twittera Jameg Blake będzie mógł zrobić za 21 lat – jak wyjdzie z więzienia (i jeśli Twitter będzie jeszcze wtedy istniał...).
Niewierny
Wyrażane na portalu społecznościowym wątpliwości co do istnienia Najwyższego być może kiedyś skończą się dla Alexandra Aan’a wiecznymi mękami w ogniu piekielnym – na razie jednak skończyły się ciężkim pobiciem i groźbą więzienia. Na początku 2012 r. Alexander, 31–letni urzędnik z Indonezji, zamieścił na Facebooku krótki, lecz konkretny wpis: „Bóg nie istnieje”. Już następnego dnia został ciężko pobity przez... jego własnych kolegów z pracy (i równocześnie z Facebooka). A że Indonezja jest krajem muzułmańskim i rzecz dotyczyła samego Allaha, to teraz urzędnik odpowie jeszcze przed sądem za bluźnierstwo. Za odważny acz nierozważny wpis może trafić do więzienia na pięć lat.
Lista śmierci
Wojna narkotykowa w Ameryce Środkowej dotarła także do internetu. W sierpniu 2010 roku na kolumbijskim Facebooku zawisła lista 69 nazwisk. Anonimowy autor radził wymienionym młodym ludziom powiązanym z gangami narkotykowymi jak najszybciej opuścić miasto Puerto Asis – albo zostaną zabici. Początkowo wszyscy, włacznie z policją, wzięli listę za żart. Sytuacja zmieniła się, gdy w ciągu kilku dni trzy osoby z listy – Diego Jaramillo, Eibart Ruiz Munoz i Norbey Vargas – zostali znalezieni poszatkowani kulami. W ciągu następnego tygodnia pozostałych 66 młodych ludzi w pośpiechu wyprowadziło się z Puerto Asis do innych miejscowości.
Społecznościowe party
Idea jest niezła: organizujesz imprezę, na którą zapraszasz parunastu znajomych z serwisu społecznościowego, każdy z tych znajomych przekazuje zaproszenie do kilkunastu następnych osób, tamci do kolejnych – i w ciągu kilku godzin na twoją imprezę wybiera się tysiące ludzi. Kłopot w tym, że efekt często przerasta pomysłodawcę. Pierwszą taką domówkę zorganizował w 2008 r. poprzez serwis MySpace 17–letni Corey Worthington w Australii: 500–osobowa balanga w domu jego matki skończyła się zamieszkami z policją i stratami na 20 tys. dolarów. Tragicznie przebiegła nakręcona na Facebooku impreza na 9 tys. ludzi we francuskim Nantes w 2010 r.: jeden z balangowiczów zginął, 57 trafiło do szpitali, a 30 do aresztu. W lecie 2012 moda na „Facebook Party” dotarła do Polski: w Olsztynie do mieszkania w bloku wbiło się 250 osób – prócz nich przyjechało 11 radiowozów policji. W Markach pod Warszawą w jednorodzinnym domu balowało tysiąc ludzi – uspokajało ich 70 funkcjonariuszy wspartych przez policyjne psy.
Dziadki w sieci
Na portalach społecznościowych siedzą głównie młodzi ludzie. Ale nie tylko. Wielkimi fanami Facebooka byli też 63–letnia Ann Rooney i 62–letni Peter Moonan z amerykańskiej Północnej Karoliny. Emeryci byli parą od szesnastu lat, ale na początku 2010 roku Ann nagle zmieniła status na Facebooku z „w związku” na „wolna” i zerwała z Peterem. To mężczyzna jeszcze był gotów przełknąć. Nie wytrzymał parę tygodni później, gdy zobaczył na fejsie, że jego eks znów zmieniła swój status – tym razem na „zaręczona” – i zapowiedziała rychły ślub. W odpowiedzi Peter Mohan wziął rewolwer kaliber .357, strzelił dwa razy do Ann Rooney i raz do siebie. Oboje zginęli na miejscu.
Strzały znikąd
Podana na Twitterze informacja o strzelaninie w londyńskim rejonie Oxford Circus spowodowała w 2011 r. prawdziwą panikę. „Tłity” wrzucane na policyjny kanał – i w ciągu dosłownie sekund przekazywane dalej przez kolejnych użytkowników Twittera – informowały o ulicznym pościgu za groźnym zabójcą. Przerażeni ludzie szukali schronienia, pracownicy zamykali biura i sklepy. Tyle tylko, że... żadnego killera nie było. Strzelanina była tylko elementem policyjnych ćwiczeń, które przez niedopatrzenie wyciekły do publicznej sieci. Londyńska policja grzecznie przeprosiła, straty spowodowane parogodzinnym chaosem liczono na tysiące funtów.
Dola milionera
Zanim powstały portale społecznościowe, siecią rządziły komunikatory internetowe. Właśnie za pomocą komunikatora ICQ Harold Landry, lekko podstarzały amerykański milioner, poznał w 2000 roku piękną i 26 lat młodszą Lucy. Zapoczątkowana przez internet znajomość zmieniła się w realne małżeństwo, które przez parę lat było całkiem szczęśliwe. Ale w 2009 r. wówczas 38–letnia Lucy Landry zarejestrowała się na Facebooku. Tam odnalazła swoją dawną miłość i zażądała rozwodu od aktualnego męża. Jednak 64–letni Harold Landry nie miał zamiaru pogodzić się z internetową zdradą żony. Oderwał kobietę od komputera, wyciągnął do ogrodu przed ich apartamentem i zadźgał zadając kuchennym nożem 23 ciosy.
Seryjny internauta
W USA wciąż trwają poszukiwania seryjnego mordercy, który od co najmniej kilku lat zabija prostytutki i zakopuje ich zwłoki na plażach na wyspie Long Island niedaleko Nowego Jorku. Na razie znaleziono 10 ciał, choć funkcjonariusze podejrzewają, że może ich być znacznie więcej. Co najmniej cztery z zabitych kobiet oferowały swoje usługi przez Craigslist, popularny w USA serwis społecznościowy z drobnymi ogłoszeniami. Wszystko wskazuje na to, że nieuchwytny morderca wybierał swoje ofiary właśnie przez internet. Craigslist już skasował dział z ogłoszeniami „dla dorosłych”, lecz seryjny zabójca cały czas pozostaje na wolności.
Sieciowy stalker
Nawet Mark Zuckerberg, twórca Facebooka, znalazł się w niebezpieczeństwie przez swoje własne dzieło! W 2011 roku niejaki Pradeep Manukonda zaczął nękać Zuckerberga agresywnymi wpisami na fejsie i mejlami, próbował też dostać się do jego domu. Gdy to nic nie dało, Pradeep „przerzucił” się na facebookowy profil siostry Marka, Randi Zuckerberg. Na szczęście nim doszło do czegoś gorszego, sprawa trafiła na policję i mr Manukonda dostał zakaz zbliżania się do szefa Facebooka oraz jego rodziny na odległość mniejszą niż 300 metrów. Rozgoryczony stalker zapowiedział, że w takim razie na zawsze opuszcza USA. Strata niepowetowana, ale przynajmniej w tym przypadku wszyscy użytkownicy portalu społecznościowego pozostają cali i zdrowi...
Wywiad ukazał się w 9. numerze miesięcznika CKM (wrzesień 2012)