Poseł próbował udowodnić, że jeden z supersamochodów należy do Tuska. Prawdziwy właściciel kazał mu iść do normalnej pracy

Nie lubimy tanich sensacji, a latanie za czerwonym Ferrari i nagrywanie TikToków z pytaniem, czy auto przypadkiem nie należy do Donalda Tuska, niewątpliwie do takich należy. Janusz Kowalski w ubiegłym tygodniu wezwał do opublikowania świadczeń majątkowych Donalda Tuska i Waldemara Pawlaka. Teraz postanowił zabawić się w dziennikarza obywatelskiego, ale kiepsko mu to poszło.
Zrzut ekranu 2022-03-28 o 17.16.53.png

Posłowie Solidarnej Polski Michał Wójcik i Janusz Kowalski w ubiegłym tygodniu wezwali Donalda Tuska i Waldemara Pawlaka do opublikowania oświadczeń majątkowych. "Chodzi tutaj o ewentualny udział w różnych spółkach, we władzach tych spółek, w różnych fundacjach. Opinia publiczna nie powinna dowiadywać się o tym z artykułów prasowych, z mediów, które prowadzą dziennikarskie śledztwa w tych sprawach, tylko te osoby powinny jawnie przedstawić, jak tworzony był ich majątek w ostatnich latach" – tłumaczył Wójcik. 

Kowalski stwierdził z kolei, że wyborcy muszą znać źródła dochodów liderów opozycji. Problem w tym, że o ile zdanie samo w sobie mogłoby rzeczywiście pobudzić do myślenia, to cała szopka Kowalskiego, który nagrywa zaparkowane pod Sejmem czerwone Ferrari i głośno "zastanawia się", czy należy do Tuska czy do Pawlaka, łagodnie mówiąc: uszczupla jego wiarygodność. 



Auto nie należało ani do Tuska, ani do Pawlaka. Był to samochód Radosława Lubczyka z klubu PSL–KP. Jak założysz działalność i popracujesz kilkanaście lat po kilkanaście godzin dziennie, to może też Cię będzie stać. Jeśli Cię gdzieś podrzucić moim autem to napisz, jeśli nie, to przestań siać propagandę i weź się za pracę" – skomentował właściciel auta.


Dodał(a): Konrad Klimkiewicz / youtube.com Poniedziałek 28.03.2022