Szpieg w świecie piwa

Miał zostać zakonnikiem, ale wolał romansować. U jezuitów uczył się dyscypliny, a jednak z zawziętością stawał do pojedynków. W Namysłowie szkicował, może szpiegował i z całą pewnością pił piwo. Ślady jego awanturniczych wypraw ponownie splotły się z historią namysłowskiego zamku w czasie II wojny światowej.
namyslow-otw.jpg

Szpieg w piwnej krainie
Są ludzie, którzy całkowicie wymykają się spod kontroli. Friedrich Bernhard Werner z pewnością do takich należał. Urodził się na Dolnym Śląsku, w biednej rodzinie poddanych cysterskiego klasztoru w Kamieńcu Ząbkowickim. Ojciec, licząc, że imię może mieć wpływ na charakter dziecka, nazwał go Friedrichem – na cześć opata kamienieckiego oraz Bernardem – bo tak miał przecież na imię patron zakonu cystersów, św. Bernard z Clairvaux. Chłopakowi jednak ani było w głowie życie w klasztorze. Ku zgrozie najbliższych – a pamiętajmy, że zaczyna się XVII wiek, syn chałupnika, do tego bez roli, nie ma zbyt wielu możliwości – porzucił naukę i zaciągnął się do armii. Tam właśnie zauważył, że „jakby częścią jego natury było, że odkąd tylko pochwycił pióro w dłoń, zaczął od razu gryzmolić i rysować domy”. Tę umiejętność odkrył dowódca młodego porucznika i polecił mu, aby „poinformował się w sztuce inżynierskiej”. Jednak Werner, gorąca głowa, również w armii nie potrafił długo zagrzać miejsca. Co prawda, służył jeszcze, ze zmiennym szczęściem, w różnych stronach Czech, Austrii, Węgier, a nawet w wojsku hiszpańskim, to szybko przehulał cały żołd. Miał zaledwie dwadzieścia lat i wielki apetyt na życie.

Zabijaka w podróży
Urok osobisty i talent wiodły Wernera przez najciekawsze miejsca Europy. Wszędzie rysował: ulice, zamki, kościoły. W Monachium doszedł do wniosku, że może wstąpi jednak do klasztoru paulinów, ale z powiewem wiosny, no cóż, „uszedł z niego duchowy zapał”. Ruszył w góry i udając znachora, wciskał wieśniakom sporządzane przez siebie mikstury.

Przez chwilę pracował w praskim teatrze, gdzie „obmyślał i obsługiwał wszelkiego rodzaju urządzenia oraz machiny latające”, pod Hamburgiem zaś budował fortyfikacje twierdzy Stade. W drodze do pracy zdążył jeszcze zwerbować kilkudziesięciu (!) malarzy do pobliskiej wytwórni porcelany.

Z czasem Śląski Robinson, jak Werner sam siebie nazywał, stawał się coraz bardziej znany. Jego wytrwałość, odwaga i temperament sprawiały, że zaczęły się o niego bić augsburskie, norymberskie i berlińskie wydawnictwa. Zlecały mu grafiki i mapy europejskich miast. W poszukiwaniu tematów, rysownik dotarł aż do Włoch, gdzie został posądzony o szpiegostwo na rzecz Hiszpanii. Z zajazdu w Mantui, prosto do więzienia, wyprowadziło go dwudziestu pięciu mężczyzn! To przykre rozstanie z wolnością osłodziła mu dopiero osobista audiencja u papieża.

Z kuflem na wieży
Werner zbliżał się powoli do pięćdziesiątki. Osiadł we Wrocławiu i całkowicie skupił się na portretowaniu Śląska. Na zlecenie prywatnych właścicieli i zakonów zaczął tworzyć weduty, czyli pejzaże, a także plany miast z perspektywicznym przedstawieniem budowli.  Aby uzyskać efekt widoku z lotu ptaka, najczęściej wchodził na najwyższy punkt w mieście. Dla przyjemności zabierał ze sobą piwo, które jednak nie zawsze miał szansę wypić w spokoju. Żalił się, że kiedy na wieży w Złotoryi zaczęły bić dzwony, tak wszystko się  zatrzęsło, że „piwo z tego kołysania wytrysnęło mu ze szklanicy”. No cóż…

Kiedy w 1769 roku Śląski Robinson trafił do Namysłowa, musiał poczuć się jak w raju. Pięknie zaplanowane miasto z okazałym ratuszem i odpowiednio wysoką wieżą, kilka gotyckich kościołów, klasztor i potężny zamek. Do tego wszędzie warzone było piwo, najdłuższą tradycję miało to zamkowe. Produkowane od 1321 roku w potężnym kompleksie browarniano-zamkowym, na zachodnim skraju miasta, od lat cieszyło się zasłużoną sławą. W tamtym czasie zarówno zamek, jak i browar należały do Krzyżaków. W 1810 roku, po sekularyzacji dóbr zakonnych, utracili te dobra, a sześćdziesiąt lat później kupiła je rodzina Haselbachów. Oni też rozwinęli produkcję w zamkowym browarze.

namyslow-srodek-spacja.jpg

Powrót Wernera
Albrecht Haselbach, właściciel browaru w Namysłowie, kochał Dolny Śląsk z taką pasją, z jaką Werner rysował. Wykształcony i obznajomiony ze sztuką browarnik mógł sobie pozwolić na kolekcjonowanie wyjątkowych zabytków. Miały nadać zamkowi klimat rycerskiej siedziby. Zafascynowany historią swojej małej ojczyzny, zaczął w czasie II wojny światowej gromadzić akwarele, rysunki, drzeworyty, miedzioryty i litografie. Ponad cztery tysiące egzemplarzy, najstarszy z 1497 roku. Prawie wszystkie z przedstawieniami Śląska, w tym te, które tworzył Werner. Jeżeli dziś gdziekolwiek oglądamy widoki śląskich miast, to można mieć niemal pewność, że zbierane były w namysłowskim zamku.

I tak, dzięki dochodom z piwa, Śląski Robinson, a właściwie jego prace, znowu mogły przybyć do Namysłowa. Patrząc na nie, Haselbach podróżował w wyobraźni po dawnych miastach i wsiach, myśląc pewnie czasami o kochającym przygody autorze części jego kolekcji. Wspólnie ocalili historię swojego regionu. Gdyby to było tylko możliwe, Werner i Haselbach na pewno zostaliby przyjaciółmi. I wspólnie poszli na piwo.

Z rękopisów F.B. Wernhera pozostało, mimo strat wojennych, pięć tomów Topografii Śląska, zawierających 2742 strony własnoręcznego pisma i 1183 jego kolorowanych akwarelą rysunków piórkiem, z czego 1041 dotyczyły Śląska w obecnych granicach.

Joanna Lamparska
Podróżniczka, pisarka, autorka książek o Dolnym Śląsku i tajemnicach historii.
Konsultacja historyczna: dr Dariusz Woźnicki, Instytut Kultury Rycerskiej.
Wykorzystano zbiory AP w Opolu, AP we Wrocławiu oraz Staatsarchiv w Wiedniu.




Dodał(a): ckm.pl / artykuł powstał przy współpracy z Piwo Namysłów Czwartek 13.10.2016