Wara od „Psów”, czyli w obronie polskiego klasyka kina

Kiedy poważny recenzent poważnego pisma uważa, że „Psy” Pasikowskiego opowiadają jedynie historię zapijaczonego funkcjonariusza SB i złego senatora z chrześcijańskiej partii, to wiedz, że coś jest nie tak. Bo bieżąca polityka i lansowany światopogląd dotyka nawet kulturę i prawdziwą klasykę.



O gustach się nie dyskutuje i nie twierdzimy, że „Psy” Władysława Pasikowskiego muszą podobać się wszystkim. Ale w tym przypadku nie chodzi o to, że recenzent krytykuje walory artystyczne filmu, dostrzega w nim dziury fabularne albo uważa, że aktorstwo stało na niskim poziomie.

W tym przypadku mamy bowiem do czynienia z całkowitym wypaczeniem istoty filmu, tendencyjną recenzją pisaną pod konkretną tezę i zwyczajnym oszukiwaniem czytelników. No bo w końcu jeśli ktoś nie do końca orientuje się, czym są „Psy”, to raczej po tej recenzji nie wyrobi sobie na ich temat obiektywnego zdania. A to wszystko, podkreślmy jeszcze raz, ukazało się w poważnym tygodniku i wyszło spod pióra poważnego krytyka i poety, który otrzymał nagrodę „Zasłużony dla Polszczyzny”.

No cóż, żyjemy w takich czasach, że nikt nie oszczędza nawet klasyków polskiej kinematografii i brutalnie wciąga je w propagandową walkę. No bo przecież wiadomo, że jeśli esbek to pijak, krętacz i morderca, próbujący ustawić się w nowym ustroju jak najwygodniej, a jeśli chrześcijański senator to wzór cnót i przykład do naśladowania, któremu nie można nic zarzucić. A przecież rzeczywistość nie jest, i w latach 90. również nie była, czarno-biała, podobnie zresztą jak „Psy”, których nie da się ot tak po prostu zaszufladkować.


I skoro nawet ten kultowy film dostaje po łbie, to co będzie następne? „Dzień świra”? „Dług”? A może „Chłopaki nie płaczą”?


Dodał(a): Tomek Makowski/ fot. screen Facebook Wtorek 30.01.2018