Program Gawron powstał w 2001 r. i zakładał budowę w stoczni w Gdyni siedmiu nowoczesnych korwet. Minęło 15 lat, wydano ponad 1 miliard zł i… nie ma ani jednego okrętu! Dopiero pod koniec 2016 roku ma powstać pierwsza jednostka: ORP Ślązak – ale już nie korweta, lecz zubożony patrolowiec, bez rakiet przeciwlotniczych czy przeciwokrętowych, a nawet bez hangaru dla śmigłowca. – Program Gawron był nieporozumieniem od samego początku. Miało to być typowo polskie „jakoś to będzie” – komentuje Andrzej Nitka, publicysta piszący m.in. do magazynu „Morze, Statki i Okręty”. – Zamiast zamówić prototyp w Niemczech i w tym czasie przygotowywać infrastrukturę oraz kadrę w stoczni w Gdyni, rzucono się z motyką na słońce. Gdyby ten okręt robili nam Niemcy, to już od dziesięciu lat byłby w służbie. I byłby tańszy.
Polska w dwóch transzach kupiła od Niemców 247 używanych czołgów Leopard. To dobre czołgi i stanowią gigantyczny krok w stosunku do tego, co polscy pancerniacy używali wcześniej. Gorzej, że większość z nich (wersja 2A4) reprezentuje standard z lat 80. XX wieku, a te nowsze (wersja 2A5) z połowy lat 90. Od kilku lat mówi się więc o unowocześnieniu polskich Leopardów. Ale ciągle kończy się na zapowiedziach. – Niestety problemem jest... wojna polsko–polska. Zamówienie nowoczesnego wyposażenia ma być realizowane głównie przez przemysł krajowy, a ten nie jest chętny do współpracy pomiędzy sobą – wyjaśnia Dariusz Wiaderski. – Na razie udało się zrobić tylko jeden krok ku polepszeniu Leopardów: wreszcie zamówiono nowoczesną amunicję do zwalczania, choćby, rosyjskich czołgów T–90 czy T–14 Armata. Lepiej późno niż wcale...
Pod nazwą Borsuk kryje się nowy bojowy wóz piechoty, który wkrótce będzie produkowany w Polsce. Teoretycznie ma to być gąsienicowy odpowiednik Rosomaka – wypasiony, odporny na ostrzał i porównywalny do najnowszych konstrukcji z Niemiec czy Rosji. Jeszcze nie istnieje, ale wygląda na to, że – podobnie jak w przypadku Rosomaka – już „na dzień dobry” będzie słabszy niż zagraniczne maszyny. – Wielkim problemem Borsuka, w obecnym stadium programu, jest żądanie wojskowych, aby mógł pływać – tłumaczy Dariusz Wiaderski. – Przecież współczesne wozy są w stanie przejechać po dnie rzeki, lub po prostu poczekać na mosty szturmowe bądź pontonowe. Tą drogą poszli przy swoich nowych konstrukcjach wszyscy: Amerykanie, Brytyjczycy, a także Rosjanie. Ten nielogiczny w XXI wieku wymóg spowoduje ograniczenie opancerzenia, które nie zatrzyma od czoła pocisków z działek rosyjskich bojowych wozów piechoty.
Generalnie zakup kołowych transporterów z Finlandii to przykład udanego programu modernizacji Wojska Polskiego. Lecz i tu daliśmy radę coś schrzanić. Kupiliśmy aż 850 Rosomaków, ale wciąż (choć program ma już 10 lat!) nie dostaliśmy wersji specjalistycznych – np. z automatycznym moździerzem 120 mm. Co gorsze, polska wersja podstawowego Rosomaka jest słabsza od fińskiego oryginału. – Przed laty nasi decydenci zapatrzyli się na Amerykanów, którzy planowali przerzut wozów tej klasy w ładowniach samolotów C–130 Hercules. Z tego względu trzeba było dostosować Rosomaka do potrzeb i m.in ograniczono jego opancerzenie – wyjaśnia Dariusz Wiaderski z „Nowej Techniki Wojskowej”. – Na szczęście Finowie zostawili możliwość założenia na transporter dodatkowego pancerza, dowiezionego drugim samolotem. To przydało się w Afganistanie.
Program polskiej samobieżnej armatohaubicy wystartował w drugiej połowie lat 90. XX wieku, ale po zbudowaniu dwóch prototypów został wstrzymany. Kiedy wydawało się, że maszyny trafią do muzeów bądź na złom, ktoś nagle sobie przypomniał, że jednak armatohaubice są przydatne. Na szybko uruchomiono produkcję seryjną i z wielką pompą w 2012 r. przekazano wojsku pierwszych osiem Krabów. Jak się okazało – bezużytecznych. Kłopoty były przede wszystkim z wadliwym układem napędowym, którego polski producent – wychodząc z założenia, że i tak nie ma w Polsce konkurencji w tej dziedzinie – olał sprawę i nic nie zrobił, żeby poprawić trefną konstrukcję. Po latach przepychanek postanowiono, że po prostu polski silnik zastąpi niemiecki, a podwozia w całości przyjadą z Korei Południowej. Gdy dotrą, „eks–polski” Krab będzie miał szansę stać się naprawdę groźną bronią.