Asfalt w ogniu

Gdyby Bóg miał dowód osobisty, to w rubryce "nazwisko" na pewno miałby wpisane "Lamborghini".

Asfalt w ogniu

Drogi  w północnej Walii powinny być wzorem dla niemieckich drogowców. Równe pasy asfaltu wiją się po zielonych pagórkach, tnąc malownicze łąki, skałki oraz lasy. Zakręty są szerokie i szybkie. Proste są szerokie i szybkie. Pobocza są szerokie i szybkie! Wszystko jest szerokie, szybkie i puste! Po prostu stworzone do latania najlepszymi autami świata. Cztery Lambo czekają na mnie już od świtu. Obchodzę je, a moc rośnie we mnie z każdą sekundą. Wielka moc! Tak musi się czuć pilot myśliwca z atomówką pod skrzydłami. W równym szyku, gotowe do startu, stoją cztery demony. Legendarny Countach. Kultowy Diablo. Fenomenalny Murciélago. Zjawiskowy Gallardo. Otwieram drzwi czerwonego auta i wstępuję do raju.
Asfalt w ogniu
COUNTACH: KONIE DO HAŁASU

Zaczynam od słynnego Lamborghini Countach. Jego seryjna produkcja ruszyła w 1974 roku i trwała bez przerwy 16 lat. Model, który mam do dyspozycji, to tzw. Anniversary, ostatnia i najmocniejsza wersja Countacha, produkowana między rokiem 1988 a 1990. Drzwi z cichym szumem otwierają się do góry. To pierwszy Lambo, w którym zastosowano ten futurystyczny system. Od tamtej pory stał się symbolem włoskiej marki. W środku ciasno. Walę głową w skórzaną podsufitkę. Toporna kierownica nawet nie udaje luksusu. Najwyższa podziałka na okrągłym prędkościomierzu wskazuje 320 km/h. Przekręcam kluczyk i głuchnę. Dwunastocylindrowy silnik huczy niczym młot pneumatyczny. Gazuję kilka razy, a ryk wbija mi się w głowę z siłą rakiety przeciwpancernej. Pięciobiegowa skrzynia działa ciężko i wrzucenie jedynki wymaga sporego wysiłku. Trzy, dwa, jeden...jazda! Countach wyrywa do przodu jak wściekły byk. Pięć sekund do setki? Nie ma problemu! Widok w tylnej szybie zasłania mi spojler, ale jestem pewien, że asfalt za mną stoi w ogniu... Potrzebuję kilku kilometrów, żeby oswoić się z Countachem. Mam mieszane uczucia. Wóz jest dziki i nie prowadzi się łatwo. Brakuje wspomagania kierownicy, a hamulce pozostawiają sporo do życzenia. Z 455 koni 100 służy chyba tylko do robienia hałasu. Ale jaki to piękny hałas! Przypominam sobie, że egzemplarz, którym jadę, ma prawie dwadzieścia lat, a model projektowano, jeszcze zanim pojawiłem się na świecie. Dlatego przymykam oczy na wady Countacha. Bo czy można się czepiać Spitfire’a, że nie lata jak Raptor?
Asfalt w ogniu
DIABLO: BŁYSZCZĄCY KOSMOS
Diablo to potężny następca Countacha, produkowany w latach 1990—2001. Mój egzemplarz to VT 6.0, ostatnia i najmocniejsza wersja tego modelu, zaprezentowana po raz pierwszy na początku 2000 roku. Jest pierwszym Lambo powstałym po kupieniu włoskiej firmy przez niemieckie Audi. To widać, słychać i czuć. Auto jest bardziej opływowe niż jego kanciasty poprzednik. Drzwi unoszą się do góry pod większym kątem, więc łatwiej wsiąść do środka. A tam...Kosmos! Wnętrze obszerniejsze niż w Countachu, mogę wyprostować nogi, prawie przestaję się garbić. Dwa sportowe fotele obite skórą, zegary błyszczą aluminium. Na zegarach — 220 mil, czyli 355 km/h. Zapłon. Bolid ma prawie sto koni mechanicznych więcej niż Countach. Dwanaście ryczących cylindrów przenosi mnie w środek kolumny pancernej. Szok! Stówa pęka w cztery sekundy. Choć Diablo jest większe i cięższe od Countacha, mógłbym przysiąc, że jest dokładnie odwrotnie. Pięć biegów może nie wchodzi idealnie, ale na pewno znacznie lżej niż w poprzednim modelu. Inna sprawa, że nie muszę machać wajchą zbyt często: na dwójce dociągam prawie do 150 km/h! Oficjalna maksymalna prędkość Diablo to 335 km/h, ale podobno komuś udało się go rozpędzić do 359 km/h. Walia chyba jeszcze nie jest gotowa na taki wyczyn. Wbijam hamulec i... trzęsie mną, jakbym jechał traktorem po pastwisku. Choć szosa jest sucha i gładka, włączył się ABS! Wstrząśnięty zjeżdżam na pobocze, zatrzymując się obok kolejnego demona.
Asfalt w ogniu

Dodał(a): Sebastian Dembiński Poniedziałek 21.03.2011