Niemy ryk

Brakujące ogniwo
elektryczkaART1.jpg

Ostatnią nadzieją dla wspaniałych raniących bębenki w uszach wyścigówek spalinowych jest to, że mimo ekologicznej propagandy silnik elektryczny wciąż jest da lek i od doskonałości. Jego najsłabszym punktem są baterie litowo–jonowe, które obecnie starczają ledwie na 20 minut wyczynowej jazdy. Potem auto musi wrócić do garażu i na kilka godzin podłączyć się do gniazdka w ścianie. – Ironia polega na tym, że im ostrzej jedziesz autem elektrycznym, tym krótszy dystans możesz przejechać. Zmniejszenie prędkości maksymalnej nawet o 5 km/h oznacza, że dojedziesz zdecydowanie dalej – wyjaśnia z nieukrywanym smutkiem dr Paul Faithfull, szef firmy Potenza Technology. Jednak prądolubni inżynierowie już mają pomysł na pokonanie tej słabostki. W 2013 roku w 24–godzinnym Le Mans wystartuje GreenGT H2, wyścigówka wyglądająca jak skrzyżowanie bolidu F1 z rekinem młotem. Napędzane wyłącznie dwoma silnikami elektrycznymi auto będzie miało moc 540 KM i prędkość sięgającą 300 km/h. Jednak nie będzie czerpało energii ze słabych baterii litowo–jonowych, lecz z wodorowych ogniw paliwowych. Dzięki temu GreenGT H2 będzie mógł jechać godzinę bez przerwy, a potem zjedzie do pit stopu na szybkie „tankowanie”, które będzie polegało na wyjęciu pustych zbiorników z wodorem i wstawieniu w ich miejsce pełnych. Może nie będzie to trwało kilku sekund, jak pit stop w F1, ale dostatecznie krótko, żeby auto wróciło na tor, nie tracąc szans w rywalizacji. Koszmar.

Elektroniczny morderca
Innym słabym punktem wyścigówek na prąd jest... też prąd. A konkretnie porażenie prądem kierowcy i kogokolwiek, kto dotknie auta. Rzecz to niebagatelna, gdyż samochody wyścigowe – nawet żenujące pierdoelektryki – mają to do siebie, że często się rozbijają. Najsłynniejsze, choć na szczęście nie śmiertelne, prądowe wypadki związane są z... Formułą 1, a konkretnie z systemem KERS. Już podczas testów w 2008 roku jeden z inżynierów ówczesnego teamu BMW Sauber został poważnie rażony prądem, gdy doszło do przebicia na karoserię bolidu. Dużo bardziej spektakularne zdarzenie miało miejsce w 2012 roku, gdy tuż po Grand Prix Hiszpanii iskra z baterii KERS spowodowała eksplozję w garażu teamu Williams (który, na marginesie, właśnie świętował pierwsze od 8 lat zwycięstwo w F1). Płomienie i dym spowodowały obrażenia u 31 osób, z których 7 ostatecznie trafiło do szpitala.

Chcąc uniknąć takich i gorszych zdarzeń, pierwsze regulaminy „Formuły E” długo i szczegółowo wyliczają zabezpieczenia, w jakie mają być wyposażone samochody, by nie zmieniły się w elektrycznych zabójców. M.in. każdy bolid ma mieć system automatycznie odcinający przepływ prądu w razie poważnego zderzenia. A przy mniejszych kraksach prąd będzie można błyskawicznie wyłączyć jednym przyciskiem – jeden będzie dostępny w kabinie kierowcy, drugi u mechaników i ratowników na zewnątrz bolidu.


Dodał(a): Mateusz Zieliński Poniedziałek 17.09.2012