Test CKM: Dodge Challenger SRT Hellcat

Dodge Challenger SRT Hellcat to wynalazek przypominający najlepszy amerykański bimber. Może jest niezbyt wyrafinowany, wręcz toporny, lecz za to naprawdę, ale to cholernie mocny. Gotowy na szaloną imprezę o lekkim zabarwieniu kowbojskim?

dodge-challanger-srt.jpg

Jaki jest najlepszy amerykański muscle car? Ta dyskusja od dawna dzieli świat pasjonatów łączenia tylnego napędu z potężnymi silnikami V8.

Dziś w praktyce wybór ogranicza się do trzech legendarnych modeli: Forda Mustanga, Chevroleta Camaro i Dodge'a Challengera. Jedni dowodzą wyższości Forda, inni sławią Cheviego, są i reprezentanci trzeciej religii: czciciele Świętego Dodge'a. Konflikt trwa od dekad i nawet nie będziemy próbować zakończyć go jak Doda, która niegdyś planowała swym śpiewem pogodzić Żydów z Palestyńczykami.

Skupimy się na parametrze, który w temacie muscle carów jest najistotniejszy: mocy silnika. Przecież naprawdę nie chodzi o to, aby wóz najlepiej się prowadził, był o kilka gramów lżejszy czy o ułamki sekund szybszy na torze od konkurencji. Moc, moc, moc! Dzika, brutalna, mało ekologiczna i droga podczas wizyt na stacjach benzynowych! Tylko moc się liczy!

Zaś w tej kwestii Dodge Challenger SRT Hellcat jest jedynym słusznym wyborem.

Przebudzenie mocy

Czas wbić swoje cztery litery do kabiny. Dodajmy: przestronnej i wygodnej. Jakość i spasowanie użytych tu materiałów są więcej niż poprawne, nie zamierzam więc kręcić nosem i porównywać ich z Maybachem. Po prostu szkoda czasu na długie kontemplowanie tapicerki, tudzież dizajnu detali.

Zdecydowanie bardziej wolę odpalić silnik, wybrać najbardziej ekstremalny tryb jazdy „track”, wcisnąć hamulec, wbić dźwignię sześciostopniowego automatu (opcjonalnie dostępna jest wersja z ośmioma przełożeniami) w pozycję „drive” i sprawdzić, co stanie się, gdy zdejmę prawą stopę z hamulca i szybko kopnę nią w pedał gazu...

Więc co się dzieje? W ułamku sekundy mam do czynienia z czymś, przy czym chyba nawet bitwa pod Stalingradem była czymś cichym i spokojnym! Trudno opisać wrażenia, jakie wywołują połączenie ryku silnika, wycia kompresora, pisku tylnych, szerokich na 275 mm opon, potężnych kłębów dymu oraz wciśnięcia w fotel, gdy te opony łapią przyczepność i miotają ważącym ponad 2 tony wozem niczym katapulta startowa na lotniskowcach. Z jedną różnicą: nie mogę powiedzieć, że Dodge sunie idealnie na wprost – nawet gdy prędkość mocno przekroczyła już 100 km/h, tył wozu momentami próbuje uciekać na boki i muszę dokonywać korekt kierunku jazdy, aby nie wylecieć z asfaltu tyłem.

Choć elektronika i zeszperowany mechanizm różnicowy dwoją się i troją, to nie są w stanie całkowicie pokonać praw fizyki. Na usprawiedliwienie mocarnego Amerykanina zaznaczmy, że obuto go w opony... wielosezonowe. Rozumiem, producent tnie w ten sposób podstawową cenę auta (fenomenalnie dobre opony Pirelli P Zero to dopłata w wysokości 695 dol.), ale wyposażanie takiego monstrum w tak słabo przyczepne „gumy” jest szaleństwem. No, chyba że stwierdzimy, iż w tym szaleństwie jednak jest metoda......

To tylko fragment artykułu. Cały test Dodge'a Challengera SRT znajdziesz wyłącznie w nowym numerze CKM – już w kioskach:

ckm_7-17-617.jpg

Kup CKM przez internet: zamawiając prenumeratę na cały rok dostaniesz dwa numery za darmo i dodatkowy prezent gratis! KLIKNIJ TUTAJ.


Dodał(a): CKM Wtorek 27.06.2017