Wywiad z Robertem Kubicą

Przypominamy wywiad z Robertem Kubicą, w którym mówił o swoim uzależnieniu od sportów motorowych i podporządkowaniu im swojego życia.



Wywiad pochodzi z magazynu CKM 1/2015

Uzależniony od sportów motorowych Robert Kubica w rozmowie z CKM mówi, co robi aktualnie, co chciałby robić w przyszłości i dlaczego stara się robić w życiu to, co daje mu szczęście

CKM: Za tobą pierwszy sezon w WRC. Rok 2014 zacząłeś od dwóch zwycięstw...
Robert Kubica: ...oesowych, tak?

CKM: ...oesowych. Zakończyłeś w Walii na 11. miejscu. Bez sensacji i bez wielkich przygód. Masz więc  kontrast. Superszybki początek i wypadnięcie z trasy, spokojny koniec i meta. Co było lepsze?
R.K.: Wychodzę z założenia, że jednak więcej osób będzie pamiętało to, że wygrałem te dwa pierwsze oesy w Monte Carlo i prowadziłem z przewagą chyba 36 sekund, niż to, że byłem 11. w Wielkiej Brytanii.

CKM: Będą też pamiętali liczne wypadki poza torem.
R.K.: Świat jest piękny, bo jest różnorodny i ma wiele kontrastów, jak to określiłeś. Jednak sporty motorowe i generalnie sport nie podlega schematom i nie dostosowuje się do prognoz. Każdy rajd ma swoją historię, a każdy sezon swój scenariusz. Widocznie ten tak właśnie miał się ułożyć.

CKM: Cieszysz się z tej drogi, którą obrałeś? Ciągłe szukanie i częste znajdowanie granic?
R.K.: To kwestia tego, jakie masz priorytety i jakie są twoje cele. Mój był prosty: to miał być sezon nauki, ale nie takiej polegającej na pobujaniu się po oesach, tylko takiej, która sprawi, że będę mógł w przyszłości walczyć z najlepszymi, jeśli nadarzy się taka okazja. A żeby walczyć z najlepszymi, to musisz się starać jeździć na ich poziomie, a nie wozić się po odcinkach, co mało daje.

CKM: A może w rajdach właśnie dużo daje?
R.K.: Oczywiście poznajesz oesy i nabijasz przebieg, a te kilometry są bardzo ważne, ale kilometry przejechane wolno nijak się mają do tych, które jedziesz mocnym tempem, zbliżonym do czołówki. Wtedy uczysz się więcej i szybciej.

CKM: Co cię w rajdach tak jara?
R.K.: Challenge tak naprawdę. Czyli wyzwanie.

CKM: To konkretne, czy że w ogóle jest jakieś prawdziwe wyzwanie?
R.K.: Nie. Wyzwanie. Coś nowego. Po wypadku w 2011 r. trochę się u mnie zmieniło i tak naprawdę jest to też taka odskocznia. Od tego, co miałem przed wypadkiem. To zupełnie inny świat, niż ten, w którym się wychowałem i świat, w którym spędziłem swoje najlepsze, ostatnie lata, będąc kierowcą wyścigowym. Rajdy są długie, pochłaniają wiele czasu i sprawiają, że mogę zająć głowę czymś innym. Jednak jeśli zmieniasz środowisko, a lubiłeś poprzednie, to czasem trudno jest się odnaleźć. Momentami.



CKM: W WRC jest zupełnie inaczej niż w Formule 1...
R.K.: Moim zdaniem w F1 panuje najwyższy poziom nie tylko, jeśli chodzi o kierowców, ale i o  zespoły. Nie mówię, że w rajdach jest inaczej, ale tu na pewno nie miałem okazji – może poza jednym startem w 2013 roku – pracować z jednym z najlepszych zespołów. Współpraca z moim teamem znacznie różniła się od tego, do czego przywykłem na torze. Uznałem jednak, że będzie to dla mnie najlepsza droga powrotu do motorsportu na jak najwyższym poziomie, przy jak najmniejszym bólu.

CKM: Bólu... Fizycznym?
R.K.: Nie fizycznym, tylko psychicznym. Nie ukrywam, że powrót do F1 byłby spełnieniem marzeń, ale na razie nie wchodzi w grę. Potrzebowałem innego, dużego wyzwania, bo uważam, że gdybym wciąż był w F1, to realizacja moich celów byłaby równie wymagająca jak droga, którą podążam od dwóch lat. I uważam, że wybrałem dobrze, a to, jak później rozwinęła się sytuacja... To, że nie miałem w tym roku tyle frajdy i satysfakcji z jazdy, ile bym chciał, to już inna para kaloszy.

CKM: Pamiętam, że jeżdżąc w Formule 1 patrzyłeś tęsknie w stronę rajdów. Teraz, gdy jesteś w rajdach, szczerze wyrażasz tęsknotę za wyścigami. Czy nie działa to trochę na zasadzie „wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma”?
R.K.: Niezupełnie. Gdy jeździłem w Formule 1, rajdami interesowałem się głównie jako kibic i startowałem hobbystycznie. Mało osób odróżnia takie hobbystyczne starty dla przyjemności od startów, które mają cię uczynić jednym z najlepszych kierowców na świecie. To dwa różne podejścia.  Dwa różne sposoby życia tym sportem, które inaczej później odzwierciedlają się w twoim życiu poza rajdami czy wyścigami.

CKM: Co to za różnica?
R.K.: Taka, jak między grą dla klubu trzecioligowego od gry w Barcelonie.

CKM: WRC jest trzecioligowym klubem?!
R.K.: Nie. Ale mówię o podejściu do danego sportu. Myślę, że mało osób wie, ile wyrzeczeń kosztuje i pracy musisz poświęcić, aby stać się jednym z najlepszych na świecie w tym, co robisz. Uważam, że w Formule 1 zasmakowałem sportu na najwyższym światowym poziomie. Mam na myśli ogólnie poziom sportowy, konkurencyjność... F1 jest znacznie bardziej skomplikowana, niż może się wydawać przed telewizorem.



CKM: W gazecie „Daily Mirror” powiedziałeś słowa, które odbiły się mocnym echem na świecie. Że zrezygnowałeś z testu w F1, bo byłoby to jak cios nożem w serce. Naprawdę? Minęło już tyle czasu...
R.K.: Trochę czasu minęło, a tu nic się nie zmieniło. Stara miłość nie rdzewieje. To proste. Nawiązałem do możliwości przetestowania bolidu F1 w ubiegłym roku. Uważam, że po odpowiednim przygotowaniu spokojnie dałbym radę przejechać dzień testów na torze F1. Problemem byłoby to, co robić dalej. Stwierdziłem, że nie ma to na razie sensu, bo wiedziałem, że nie będę mógł tego kontynuować. Że tak nie może się stać. Nie było mi to wtedy potrzebne i nie jest potrzebne dziś.

CKM: Nie chcesz rozdrapywać starych ran.
R.K.: W sumie, jak byłem mały, to sobie lubiłem zdrapać strupa. Mama zawsze się wkurzała, ale teraz jakoś za duże te strupy, żebym je mógł sobie tak zdrapywać. Mogłoby bardzo krwawić. Lepiej ich nie ruszać.

CKM: A inne sposoby zabicia czasu, nie masz innego hobby prócz jazdy?
R.K.: Dziś już nie mam. Moje ograniczenia nie dotyczą tylko jazdy, ale też życia codziennego. Niestety tych rzeczy, które lubiłem dawniej poza torem, dziś nie jestem w stanie robić – lub nie chcę ich robić.

CKM: Czemu nie chcesz?
R.K.: Bo nie jestem w stanie ich robić tak, jak robiłem je dawniej. Ja mam taki charakter, że  niezależnie czym się zajmuję, to chcę to robić dobrze. Ten charakter, który tak bardzo mi pomógł w przeszłości, gdy walczyłem, aby wyrobić sobie nazwisko czy raczej renomę kierowcy wyścigowego – dziś trochę mi przeszkadza.

CKM: Wiele osób wciąż pyta się, czemu ryzykowałeś? Po co w 2011 r. startowałeś w tym małym rajdzie?
R.K.: Trochę dla rozładowania energii, tej negatywnej. Jest jej sporo w Formule 1, ale to nie był jedyny powód. Rajdy dawały mi też coś, czego nie dawała F1. Coś, dzięki czemu mogłem stać się lepszym kierowcą. Trochę szukałem czegoś, czego nie mieli rywale. Przewagi, którą mógłbym wykorzystać w pewnych sytuacjach. Mało kto pamięta, gdy w 2007 roku prowadziłem w wyścigu F1 w Chinach. Zaczęło padać, a ja jako jedyny nie zjechałem na pit stop i dzięki temu wyszedłem na prowadzenie. Niestety potem miałem awarię... W ciężkich warunkach, kiedy w Formule 1 zaczynało nagle padać, a my jechaliśmy na slickach, czułem się pewniej właśnie dzięki rajdom. Oczywiście gdybym wiedział, jak potoczą się moje losy, to bym tego nie zrobił. Wciąż byłbym kierowcą F1. Sądzę, że właśnie ambicja i dążenie do stawania się lepszym, pełniejszym kierowcą, sportowcem, jest kluczem do sukcesu. To starałem się robić.

CKM: Czy bardzo cię wkurza modny ostatnio „hejting”?
R.K.: Nie. Uważam, że to jest śmieszne. Może dlatego, że zasmakowałem sportu na najwyższym poziomie, bardzo szanuję każdego prawdziwego sportowca. Bo wiem, ile wyrzeczeń to kosztuje. Nie tylko talentu czy pracy, ale właśnie wyrzeczeń po to, aby uprawiać dyscyplinę, którą się kocha. Dlatego należy doceniać starania sportowców, a nie tylko szukać sensacji, jak komuś np. coś nie wyjdzie albo nie jest aż tak dobry, jakby to sobie każdy wymarzył czy oczekiwał. Gdyby to było proste, to byśmy mieli tysiące kierowców rajdowych na poziomie mistrzostw świata i drugie tyle kierowców F1.



CKM: Ale oceniać trzeba. Ty też podlegasz ocenie.
R.K.: Oceniać trzeba, ale trzeba mieć odpowiedni charakter do tego. Nie wszyscy mogą być dziennikarzami i nie każdy nadaje się na krytyka. Choćby dlatego, że nie każdy ma taką odwagę. Ja np. taki nie jestem. Wychodzę z innego założenia, rzadkiego w Polsce. Mając przeciwnika, nie uważam co prawda, że trzeba go przeceniać, ale z całą pewnością nie wolno zaniżać jego umiejętności. Bo jeśli jesteś przed nim, to wszystko jest fajnie, ale jeśli ten rywal jest lepszy, to i tak się to wyjaśni. A szukanie dziur w całym i wymówek na dłuższą metę nie ma sensu.

CKM: Jak więc się czujesz po tych wszystkich ciężkich momentach?
R.K.: Po trudnym sezonie w WRC śpię spokojnie, ponieważ wiem, że aby dojść do mojego celu, potrzebuję czasu, cierpliwości i pracy. Jeśli będzie mi to dane – co nie jest powiedziane – to mogę spać spokojnie, ponieważ widzę dużo więcej plusów niż minusów po tym sezonie. Choć jasne, że minusów też było sporo.

CKM: Potrafisz ocenić się z dystansu?
R.K.: Wróćmy osiem lat wstecz. Gdyby się wówczas w WRC pojawił taki, na przykład, Argentyńczyk... Spędził 20 lat na asfaltowym torze, a pierwszy raz pojechał po szutrze tydzień przed pierwszym rajdem mistrzostw świata. Facet zmienia dyscyplinę, przyjeżdża na mistrzostwa WRC 2 i z sześciu rajdów liczonych do punktacji wygrywa pięć. A raz jest drugi. Dojeżdża piąty w klasyfikacji generalnej Rajdu Niemiec, dużo słabszym autem. Patrząc na te wyniki, pomyślałbym sobie „o, skubany, ale Kozak!”. Później ten sam Argentyńczyk jedzie sobie rajd mistrzostw Europy i go wygrywa, a wcześniej w każdym rajdzie ERC wygrywał oesy. No to już bym sobie pomyślał, że nie jest zły. Wiadomo. Widzę też na youtubie parę jego dzwonów. Nawet więcej niż parę... Później ten sam Argentyńczyk jedzie na Rajd Monte Carlo i wygrywa dwa pierwsze oesy. A później sezon układa się średnio...

CKM: To przecież twoja historia!
R.K.: ...gdyby to był Argentyńczyk, to generalnie w Polsce byłyby ochy i achy, jaki to on jest dobry. Ale że jest to Polak, no to trzeba w drugą stronę. Natomiast w ocenach trzeba być neutralnym. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.

CKM: Masz wielu wspaniałych fanów, którzy ci życzą jak najlepiej.
R.K.: Ja to wiem i dlatego się z hejtu śmieję. To dobry temat, żeby sobie usiąść przy piwie i pośmiać z kumplami. A mamy z Maćkiem (Szczepaniakiem, pilotem Roberta – przyp. red.) sporą grupę kibiców, którzy przyjeżdżają na rajdy i bardzo mocno nas dopingują. Punkt widzenia zależy wprawdzie od punktu siedzenia, ale dlatego świat jest fajny, że jest różnorodny.

CKM: Zmieńmy temat. Nagle okazuje się, że masz dwie godziny wolnego. Co robisz?
R.K.: Najprawdopodobniej poszedłbym sobie pojeździć. To zależy od sytuacji. Tu możemy nawiązać do wyrzeczeń sportowca. Przed wypadkiem w 90 procentach moje życie opierało się na jeździe, a cała reszta dookoła była podporządkowana startom. Aby w dany weekend być w jak najwyższej formie i móc maksymalnie wykorzystać swoje umiejętności oraz auto.

CKM: Czy jesteś człowiekiem staromodnym?
R.K.: Ja wiem? Może żyłoby mi się lepiej 30 lat temu, ale czemu pytasz?

CKM: Nawet nie używasz smartfona.
R.K.: Ale to dlatego, że piszę bardzo dużo SMS–ów – i piszę je bez patrzenia na klawiaturę. Z ekranem dotykowym tak się nie da.

CKM: Jak odprężasz się w stresie? Masz jakieś sprawdzone metody?
R.K.: Nie. To przychodzi z czasem, doświadczeniem i pewnymi nawykami. Człowiek do każdej czynności może sie przyzwyczaić. Pamiętam, że jak pierwszy raz startowałem w Formule 1 na torze Hungaroring, to miałem duży stres. Po prostu, gdy robisz coś po raz pierwszy, to nie masz w tym takiej pewności, jak przy dwudziestym czy trzydziestym starcie. Tak też było, gdy po raz pierwszy i jedyny ruszałem z pole position w Bahrajnie. Mimo, że do wykonania miałem dokładnie te same czynności, co zawsze, to miałem przed sobą inny widok, niż ten, do którego przywykłem wcześniej, gdy widziałem przed sobą inne bolidy. Natomiast dla kierowców, którzy często ruszają z pierwszego rzędu są to rzeczy automatyczne. Normalne. Aby być w stu procentach na najwyższym poziomie, to każda rzecz, która wcześniej była stresująca, nie może cię więcej stresować. Ma być, jak wstawanie rano i mycie zębów.

CKM: Czy to prawda, że ograłeś mistrza świata w pokera?
R.K.: W pokerze wystarczy szczęście.



CKM: Chyba nie...
R.K.: Tak. To gra karciana. Oczywiście na dłuższą metę to za mało, ale w jednej grze szczęście wystarczy.

CKM: Ty miałeś powtarzalność – ciężko z tobą wygrać, co wiem z doświadczenia. Czy to dlatego, że jesteś zawodowym sportowcem?
R.K.: Nie... Ja jestem złym graczem pokerowym, bo nie mam do tego głowy. Gram, czy raczej grywałem, w pokera dla odreagowania, zabicia czasu. W zależności od nastroju. Nie grałem tak, jak zawodowcy – schematem czy matematyką. Ja grałem dla przyjemności. Jak siedziałem przy stole z kimś sympatycznym, to grałem inaczej niż przeciwko komuś, kto mi się nie spodobał.

CKM: I dobrze to ci wychodziło.
R.K.: E tam. Jak każdemu – czasem wychodzi, czasem nie. Oczywiście nigdy nie lubiłem przegrywać, tak jak w każdej rzeczy, za którą się zabieram. Czy to było Playstation z kolegami czy kręgle, poker... Cokolwiek. Zawsze chciałem robić to jak najlepiej.

CKM: Czy w WRC trzeba trzymać jakąś specjalną dietę?
R.K.: Nie. Potrzebna by była, żeby osiągnąć poziom, jaki miałem w F1. Uważam jednak, że mój obecny poziom rajdowy ma się jak maluch do Ferrari w porównaniu do tego, jaki prezentowałem w wyścigach. Przede mną jeszcze długa droga i myślę, że do takiego poziomu jak w wyścigach, to w rajdach nie będę w stanie dojść. Bo do tego, trzeba nabrać cech – jeśli chodzi o osobowość i odruchy kierowcy – których w starszym wieku nabrać się już nie da.

CKM: Niby, że za stary jesteś? W grudniu kończysz dopiero 30 lat!
R.K.: Jestem już ukształtowany jako kierowca i jako osoba. Na torach wyścigowych.

CKM: Ilekroć próbuję zmienić temat, kończymy na rajdach i wyścigach. Czy nie jesteś aby...
R.K.: Uzależniony? Rozmawiasz z osobą, która jeździ od szóstego roku życia! Oczywiście na początku było to za sprawą rodziców, ale gdzieś od 13. roku podporządkowałem swoje życie temu sportowi. Większość moich kolegów wywodzi się właśnie ze światka sportów motorowych. Nie z dyskoteki, bo na dyskoteki nie chodzę, ani z pokazów mody, bo i tam nie bywam. Oni mają taką samą pasję albo przynajmniej interesują się tym, co ja. Trudno więc, abyśmy teraz nawiązywali do ostatniego meczu tenisowego. W tenisa kiedyś czasami grywałem, ale nie jest to moja pasja. To nie jest moje życie.

CKM: W sezonie 2014 miałeś cel: wygrać oes. I udało się.
R.K.: Ale zbyt wcześnie! Potem miałem cichą nadzieję, że może jeszcze uda się wygrać odcinek specjalny na szutrze, choć przed sezonem wiedziałem, że nie będzie to możliwe. Tak też się okazało, ale i tak uważam, że moja jazda szutrowa, szczególnie pod koniec sezonu była więcej warta, niż te pięć zwycięstw na odcinkach asfaltowych. Inna rzecz, że gdyby zmiana biegów w moim wozie działała lepiej, to i na szutrze udałoby się coś wygrać.

CKM: Jaki więc jest twój kolejny cel: na rok 2015 i dalej w życiu?
R.K.: Ja miałem w życiu tylko jeden cel, który na dziś zatrzymał się w lutym 2011 roku. Mój cel życiowy raczej już nie zostanie osiągnięty, jeśli chodzi o sport samochodowy. Więc na dziś moim celem jest po prostu wybranie drogi, która będzie mi dawała satysfakcję i frajdę. To teraz mój główny cel. Jeśli go osiągnę, to będę zadowolony. Oczywiście nie odpuszczę sobie, ale łatwiej jest dojść do pewnego celu, jeśli masz przy tym fun.

CKM: To przygnębiające. Jesteś dla siebie okrutny. Przecież życie toczy się dalej!
R.K.: Takie są realia. Skoro pytasz o cel sportowy, to ci mówię: swój cel życiowy miałem w F1. Nie ma jednak sensu się nad sobą użalać. Mówić, że nie mogę robić tego czy owego. Koncentruję się na tym, co mogę zrobić i staram się to robić jak najlepiej. Najważniejsze jest, żeby dawało to radość. To najlepsza rzecz, jaka może cię spotkać w życiu: kiedy robisz rzeczy, które dają ci szczęście.

MIŁOŚNICZKA MOTORYZACJI I BIKINI:






Dodał(a): Cezary Gutowski / fot.: instagram.com/renaultsportf1 Piątek 04.08.2017